Rozdział dwudziesty pierwszy

239 18 9
                                    

— Ja tam, stary, uważam, że nie powinieneś się poddawać.

Marcelo pochylił się, klepnął mnie w ramię i napił się piwa.

To był szósty dzień po rozstaniu z Carter; tego późnego, ale bardzo ciepłego, piątkowego wieczoru siedzieliśmy przy stole w ogrodzie. Wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób pomogli mi wcielić w życie plan, nad którym pracowałem pół roku, zebrali się tu, żeby interweniować. Czyli byli: Cristiano, Marcelo, Isco, Alonso, Troy, Irma, Bianca, René i Pilar, która obracała w dłoni elektroniczną nianię, pilnującą, czy Junior i Marco śpią. Pola była poza miastem na weekend, a Gisele pojechała do Barcelony na imprezę. Irma przygotowała różne przekąski, a Marcelo kupił kilka zgrzewek piwa. Niebo robiło się coraz ciemniejsze i gdzieniegdzie można było dostrzec migotającą gwiazdę.

Interweniowali, bo od powrotu do domu milczałem na temat tego, co zaszło między mną a Carter w Londynie. Wiedzieli tylko, że rozstaliśmy się na dobre. Nie robiłem z tego tajemnicy, po prostu wstydziłem się przyznać, że to spieprzyłem, bo chlapnąłem o parę słów za dużo, a teraz nawet nie wiedziałem, czy naprawdę tak myślałem. To znaczy, wszystko na to wskazywało, ale kiedy Carter na mnie patrzyła, to widziałem w jej oczach miłość. Może źle to odebrałem...

Sam nie wiem, wydawało mi się, że się uda. Jak mnie pocałowała w Cardiff, to narobiłem sobie nadziei, że wciąż była szansa, żeby to uratować, a w trakcie pierwszego seksu w jej starym pokoju w muzeum Evelyn dotarło do mnie, że prędzej piekło zamarznie niż jej odpuszczę.

Na weselu Lucasa ostrzegała mnie, że nie zmieni zdania, ale przecież nie dlatego mnie zostawiła. Uznała, że na mnie nie zasługuje, do czego by nie doszło, gdybym się zamknął, pozwolił jej się wykrzyczeć, a potem ją złapał i nigdy nie puścił. Ale nie, Sergio, musiałeś otworzyć tę swoją głupią jadaczkę, co nie?

Pięć lat później wciąż byłem idiotą.

Ale idiotą, który nie wyobrażał sobie tego wszystkiego bez Carter.

— Znamy się z dziesięć lat. — Marcelo mówił dalej, jakbym w jego oczach nie był jeszcze wystarczająco przybity i każdym kolejnym słowem starał się mnie dobić. — Wiesz, ile razy w ciągu tego czasu widziałem cię takiego szczęśliwego z powodu laski? Jeden. Sorry, Pilar — zwrócił się do niej, siedzącej ze zmartwioną miną, a ona machnęła ręką, żeby się nie przejmował. — Promieniałeś przy Carter tak, jak ja promieniuję przy mojej cudownej żonce. Dlatego nie możesz jej odpuścić. Musisz ją przekonać, że jesteście dla siebie stworzeni.

— A niby co robił przez ostatni miesiąc? — spytał kpiąco Isco i wywrócił oczami. — Jeśli taki dopracowany plan, przygotowany na każdy możliwy scenariusz i zachowanie Carter, jej nie przekonał, to już nic jej nie przekona. Nie zmusisz nikogo do miłości.

— Ty się lepiej nie odzywaj — Marcelo pogroził mu palcem. — Wszyscy tutaj wiemy, że szukasz w tym korzyści dla siebie, bo chcesz bzyknąć Carter.

— Nikt nie będzie jej bzykał — oświadczyłem stanowczo.

— Właśnie, nie mówcie takich rzeczy — wtrącił swoje trzy grosze Cristiano i wstał na chwilę, żeby nalać piwa mi, Marcelo i Isco, a potem wskazał głową na szklanki i kazał nam się napić na rozluźnienie atmosfery. — Carter jest stuknięta, ale okażcie jej trochę szacunku. I Irmie także, nie powinna czegoś takiego słuchać — skinął w jej kierunku, ale Irma wydawała się nieobecna.

— Carter ci się podoba? — Troy spojrzał z ciekawością na Isco, który w odpowiedzi spuścił wzrok i dopił swoje piwo. — W takim razie życzę ci powodzenia.

— Dlaczego „powodzenia"? — warknęła Bianca.

— Bo jak facetowi zaczyna się podobać Carter, to kończy się to tragedią — odparł Troy spokojnie, w ogóle nie przejmując się atakiem Bianci. — Ona nie widzi świata poza Ramosem i nigdy nie zakocha się w kimś innym.

ZACHMURZENI [3]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz