Rozdział jedenasty

219 18 2
                                    

Byłam w połowie drogi do białych drzwi, kiedy otworzyły się na oścież i stanął w nich Ramos. Na jego widok poczułam się tak, jakbym szła na czyjś pogrzeb; możliwe że przez myśl, która przemknęła mi przez głowę. Wiedziałam, że jeśli powiem mu, co zrobiłam kilka dni temu, to wszystko się skończy. Bo wątpiłam, że mówił szczerze i naprawdę nie chodziło o to, że chciał mnie odzyskać, tylko o to, że bezinteresownie próbował mi pomóc z pogodzeniem się z przeszłością.

Problem polegał na tym, że wydawało mi się, że się wyleczyłam. Na pewno tak nie było, bo umówmy się, że Isco nie był żadnym cudotwórcą i jego pocałunki mnie nie naprawiły. Ale dały mi nadzieję, że może był na świecie ktoś, kto nie dbał o moje błędy, złe decyzje czy śmierć chodzącą za mną jak cień. Ktoś, kto nie był tym mężczyzną, który stał u progu drzwi domu, w którym zaczęła się nasza wspólna historia. W którym wyznał mi po raz pierwszy miłość.

Ta nadzieja otworzyła mi też oczy. Wcale nie musiałam tu dzisiaj o północy przychodzić. Nie musiałam na nowo odtwarzać swojej przeszłości, nie musiałam znów przeżywać tego wszystkiego.

Ale chciałam. Chciałam założyć małą czarną, która ścisnęła moje piersi tak mocno, że wreszcie było widać, że mam biust, chciałam katować się szpilkami, pilnować, żeby przy większym podmuchu wiatru proste włosy nie zahaczyły o usta podkreślone wściekle czerwoną szminką i chciałam, żeby Ramosowi opadła szczęka z wrażenia. Chciałam, żeby przynajmniej raz oniemiał na mój widok tak jak zawsze ja oniemiałam widząc jego.

Kiedy powoli pokonywałam kolejne stopnie prowadzące na werandę, zobaczyłam, że faktycznie rozdziawił usta ze zdziwienia. Jedną ręką trzymał drzwi, w drugiej otwartą butelkę wina. On też się odstroił — założył spodnie od garnituru i błękitną koszulę, więc oboje wyglądaliśmy jakbyśmy wybrali się na randkę. Będąc wystarczająco blisko niego zauważyłam, że pięknie pachniał, zupełnie jakby dopiero co wyszedł spod prysznica. Isco też wydzielał ładny zapach, ale był niczym w porównaniu do zapachu Ramosa. Czytałam kiedyś książkę, w której było powiedziane, że kochamy zapach miłości naszego życia.

Ja nigdy nie ukrywałam, że Sergio był miłością mojego życia, ale odkąd wszystko nam się posypało, strasznie mnie ten fakt smucił. Wiedziałam, że nie mieliśmy razem żadnej przyszłości, tak samo jak wiedziałam, że nie było na świecie osoby, która pachniałaby równie cudownie co on. Nawet Isco.

— Nie pytaj — poprosiłam, widząc, że zamierzał coś powiedzieć, kiedy mijałam go w drzwiach. Wyrwałam mu butelkę wina z ręki i weszłam do środka.

McMillanowie zamienili dawny salon Evelyn w małą wystawę jej zdjęć oraz portretów, które oblepiały białe ściany; w centrum pokoju stał jej pomnik. Zapewne babka byłaby szczęśliwa, bo salon, zaraz za jej sypialnią, łazienką i garderobą, był jej ulubionym pomieszczeniem w tym domu. To tu spraszała gości i to tu lubiła być wielbiona. Rozejrzałam się, kiedy Sergio zamknął za sobą drzwi, dołączył do mnie i wskazał na korytarz. Dalej znajdował się mój stary pokój, teraz pełen najlepszych artykułów Evelyn.

Na szczęście Ramos pomyślał o wszystkim i postarał się, żebyśmy tej nocy za dużo o mojej babce nie myśleli. Na podłodze leżał koc i kieliszki do wina, a na parapecie stały zapachowe świeczki, które rozświetlały moją dawną sypialnię. Za oknem było kompletnie ciemno.

— Nie wierzę, że McMillanowie ci na to pozwolili — powiedziałam, wyglądając przez okno, a potem schyliłam się po kieliszki.

— Jak chcę, to potrafię być czarujący — zażartował i wziął ode mnie butelkę, żeby nalać nam wina. — A ty jak chcesz, to potrafisz zrobić się na totalną laskę. Wyglądasz zjawiskowo. Zastanawiam się tylko, co się, u licha, stało, odkąd się ostatnio widzieliśmy, skoro się tak odwaliłaś.

ZACHMURZENI [3]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz