Rozdział dwudziesty czwarty

345 24 7
                                    

Idąc korytarzem prowadzącym na boisko w Valdebebas, mimowolnie przypomniałam sobie rzeczy, które się tu wydarzyły. Nie planowałam tego, zwłaszcza że w trakcie mojego ukrywania się przed światem przez tydzień zrozumiałam naprawdę wiele istotnych spraw, jak na przykład to, że nie powinnam pozwalać sentymentowi kierować moim życiem. Nie zamierzałam bronić się przed wspomnieniami, które przecież były ważną częścią mnie, ale też nie chciałam, żeby na mnie w jakiś sposób wpływały lub mieszały mi w głowie. Nie teraz, kiedy szłam zobaczyć się z kimś, kto mnie kompletnie nie posłuchał i znów podstępem zwabił w miejsce, w którym spędziliśmy razem mnóstwo czasu, w którym wpadaliśmy na głupie pomysły, żeby napsuć Evelyn krwi, i przedrzeźnialiśmy Mourinho, i w którym zakochiwaliśmy się w sobie coraz bardziej i bardziej wraz z każdym dniem.

René i Marcelo zostali w samochodzie, a ja, z tego całego przejęcia, zapomniałam ich zapytać, co dalej. Po prostu wypadłam z auta, przerzuciłam włosy na plecy i ruszyłam pewnym siebie krokiem do środka. Nikt nie próbował mnie zatrzymywać, kiedy, całkowicie skupiona na swoim celu w obcisłych dżinsach, adidasach i białą bluzą z Yodą z Imperium kontratakuje, skierowałam się do wejścia ośrodka. Najwyraźniej to było normalne, że młoda kobieta wpada sobie do Valdebebas późnym wieczorem, kiedy piłkarze wciąż są na wakacjach.

Żart. Doskonale wiedziałam, że Ramos się tym zajął.

To była ostatnia szansa na to, żebyśmy się pogodzili i przynajmniej spróbowali ze sobą być. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie stresowałam.

Wzięłam głęboki oddech, żeby choć odrobinę się uspokoić, i weszłam na boisko w Valdebebas, ale zaraz zamarłam, kiedy zobaczyłam, co tam na mnie czekało.

Wszędzie paliły się świeczki. Jako że powoli się ściemniało, a na niebie bez trudu można było już zauważyć pojedynczą gwiazdę czy jasny księżyc, tworzyło to niesamowity efekt. Przypominało to trochę tę scenę z finału czwartego sezonu Chirurgów, kiedy Meredith „zbudowała" Derekowi dom ze świec na ich działce, tyle że Sergio nie bawił się w budowlańca, a po prostu pozapalał je gdzie się dało. Na początku przeraziłam się, czy to w ogóle było bezpieczne, ale szybko mi przeszło, bo zrozumiałam, że nie postarałby się o tak romantyczną scenerię, gdyby miało to się źle skończyć. Ogarnęła mnie nadzieja, że nie udało mi się tego tak do końca spieprzyć i wciąż była szansa, by to uratować.

Sergio stał pośrodku. Najpierw kręcił się niecierpliwie, ale gdy mnie ujrzał, zatrzymał się i czekał z rękami w kieszeni czarnej bluzy z UNICEF–u, aż podejdę bliżej. Kiedy do niego szłam, strasznie się trzęsłam, bo przypomniałam sobie te wszystkie okropności, które mu wykrzyczałam na cmentarzu w Londynie. Z trudem przełknęłam ślinę i po chwili stanęłam z metr naprzeciwko niego.

Nie wyglądał na złego. Z początku bałam się na niego spojrzeć, ale kiedy to wreszcie zrobiłam, jego twarz była łagodna i przyjazna. Zauważyłam również, że, tak jak ja, doprowadził się do porządku dla zachowania pozorów, ale jego oczy były przygnębione i zdradzały wszystkie jego uczucia.

Podobnie jak moje. Przed wyjściem z domu próbowałam wszelkimi kosmetykami jakoś odwrócić smutek bijący z mojego spojrzenia, ale nic nie pomogło, choć teraz moje oczy były ładnie podkreślone. To mi poprawiało samopoczucie, ale tylko trochę.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. Z nerwów serce biło mi jak szalone i byłam pewna, że Ramos miał ten sam problem, bo parę razy przełknął ślinę; widziałam to po tym, jak mu skakało jabłko Adama. Z jednej strony chciałam podbiec do niego, złapać go za tę jego głupią, małpowatą głowę i pocałować, ale z drugiej powstrzymywało mnie to, że może sobie tego nie życzył. Że chociaż tego po sobie nie pokazywał, wciąż mógł być na mnie wściekły za to, co mu wygarnęłam, i najpierw musiałam go przeprosić, żeby w ogóle móc go dotknąć.

ZACHMURZENI [3]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz