Rozdział piąty

364 21 4
                                    

12 lutego 2016 roku

Sergio ze wściekłością cisnął pustą butelką po piwie o ścianę.

Nic nie zapowiadało jego wybuchu. Bezstronnemu obserwatorowi ciężko byłoby zauważyć, że coś go dręczyło, gdyby nie to, jak zawzięcie skubał etykietę butelki; siedział na kanapie z głową położoną na zagłówku, a oczy miał zamknięte. Mimo że piwo opróżnił w ułamek sekundy, wyglądał raczej jak ktoś, kto zwyczajnie delektował się samotnym popołudniem. Na pewno nie przypominał kogoś, kto wewnątrz wręcz gotował się ze złości.

Szybko jednak pożałował swojej impulsywności — butelka rozleciała się na milion kawałków, pokrywając panele szkłem, on był boso, a najbliższy włącznik światła znajdował się przy wejściu do salonu. Przeklinając pod nosem to siebie, to Carter, podniósł się ospale z sofy i, starając się nie skaleczyć, odnalazł po ciemku drogę do kuchni, żeby wziąć szufelkę i sprzątnąć bałagan, który sam sobie narobił.

Stracił poczucie czasu, więc nie potrafił stwierdzić, ile minęło od odejścia Carter. Może parę minut, kwadrans co najwyżej, a może godzina. Za kuchennym oknem było już ciemno i w myślach cieszył się, że Pilar zgodziła się zająć się dzisiaj Juniorem. Nie był w nastroju na zabawy z dzieckiem, zwłaszcza z tak żywym jak jego syn, chociaż na dobrą sprawę nie był w nastroju na nic. Tyle lat z Carter, tyle dramatów, niedomówień, kłótni i przykrych słów, a ona wciąż umiała zaleźć mu za skórę jak nikt inny, wedrzeć się w jego ciało, umysł i duszę, i sprawić, że wariował. I to wcale nie z miłości.

To, czego szukał, znalazł w szafce pod zlewem. Ziewając, wrócił do ponurego salonu, tym razem pamiętając, by zapalić światło, które na chwilę go oślepiło. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do jasności, rozejrzał się, aby zorientować się, w którym miejscu wylądowało najwięcej szkła; potem wziął się za to, gdzie butelka się zbiła. Niebawem przekonał się, że sprzątanie zaczęło go uspakajać.

Nie cieszył się spokojem zbyt długo. Nie był nawet w połowie zamiatania, kiedy rozległ się dzwonek do drzwi. Jako że nie chciał nikogo widzieć, zdecydował się to zignorować i poczekać, aż nieproszony gość sobie pójdzie. Mogła to być choćby i Carter, on i tak nie zamierzał podnosić się z klęczek, by pójść otworzyć. Skoro tak bardzo pragnęła od niego odejść, wreszcie jej na to pozwalał.

Ale dźwięk nie ustępował, więc jego irytacja ciągle rosła. W dodatku miał wrażenie, że im dłużej sprzątał to cholerne szkło, tym więcej go przybywało i nie przestawał się dziwić, jak taka średnia butelka mogła narobić takiego bajzlu. Spokój opuścił go jeszcze szybciej niż do niego przyszedł; znów wkurzał się to na dzwonek, to na Carter, to na swój upór, w którym tkwił, zamiast po prostu pójść sprawdzić, kto go nachodził, to ponownie na Carter. W końcu dzwonienie ustało. Odetchnął z ulgą i zamierzał wrócić do zamiatania, aż nagle zamarł, kiedy usłyszał, że teraz ktoś próbował samemu otworzyć drzwi. Prócz Carter, klucze do domu posiadali Ronaldo, René, jego mama oraz Pilar. I akurat nie miał ochoty oglądać nikogo z nich.

— Co tu się stało?

Sergio podniósł głowę i zobaczył jak Pilar opiera się o futrynę. Przyglądała mu się z lekkim przerażeniem w oczach, w tych swoich czarnych, obcisłych spodniach i skórzanej kurtce, a on zmarszczył czoło, bo nie rozumiał, po co przyjeżdżała. Wyraźnie jej napisał, że to zły dzień na spędzenie go z dzieckiem.

Tyle że po Juniorze nie było śladu.

— Lepsze pytanie, co ty tu robisz — wytknął jej i wrócił do zamiatania szkła. Nie był dziś zbyt gościnny. — Przecież prosiłem, żebyś zajęła się Juniorem.

ZACHMURZENI [3]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz