Rozdział dziewiętnasty

221 15 17
                                    

Wszystko potoczyło się lawinowo.

W jednej chwili wpadłam na lotnisko w Madrycie w spranych dżinsach i podkoszulku, w mojej kieszeni można było znaleźć jedynie telefon i klucze od knajpy, a ciało lepiło mi się od potu; w drugiej wylądowałam w Londynie z Troy'em, który czekał na mnie z kartką z moim imieniem. I albo to ja się przestałam przejmować, albo to Sergio ostrzegł cały świat, żeby dwudziestego czwartego czerwca nie stawał mi na drodze, bo nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nie zdziwiłabym się, gdyby faktycznie tak było, skoro najwyraźniej Ramos zdołał zadbać o najmniejszy szczegół tego swojego pokręconego planu.

To, że byłam wariatką, było niezaprzeczalne. Ale on za to był naprawdę stuknięty. I tylko tak można było wytłumaczyć fakt, że to, co przeżyliśmy w ciągu tego miesiąca, sprowadziło nas do Londynu, który tak niewiele znaczył dla naszego związku.

Całą resztę pamiętałam jak przez mgłę. Czułam się tak, jakbym była w jakimś amoku, jakby ogarnęło mnie silne podniecenie, choć nie w pozytywnym znaczeniu, i jedyne, na czym się skupiłam, to na dotarciu do celu, którym był grób rodziców. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, co mówił do mnie Troy w samochodzie, który, pomimo tego, że wyglądał, jakby go walec przejechał, tryskał entuzjazmem. Po Troy'u z Cardiff nie było śladu — ojcostwo tak go pochłaniało, że nie miał czasu, żeby przystrzyc zdecydowanie za długie włosy i brodę, a jego oczy były przerażająco podkrążone. Brakowało mu też tego blasku, którym oczarowywał kobiety, ale to raczej była wina małżeństwa.

A ja zachowałam się jak fatalna przyjaciółka, którą zresztą byłam, i nie wykazałam żadnego zainteresowania jego życiem rodzinnym. Robił cudowną rzecz, to prawda, że na prośbę Ramosa, ale i tak nie okazałam mu żadnej wdzięczności przez te emocje. W dodatku zabrałam czarną bluzę jego żony, którą znalazłam na tylnym siedzeniu, bo w Londynie było znacznie chłodniej niż w Madrycie i bieganie po mieście w samym podkoszulku było niemądre.

Sergio już był na cmentarzu, kiedy tam dotarłam, stał przy grobie moich rodziców i co jakiś czas się rozglądał, najpewniej za mną. Wiał wiatr, który przynosił ze sobą zimne powietrze, więc założył ręce na piersi, co ludzie zwykle robili, gdy próbowali się trochę rozgrzać. Gdy go ujrzałam, miałam nieodparte wrażenie, że przyleciał tu prosto ode mnie, wyglądał bowiem tak samo jak w chwili naszego rozstania, ubrany był w ten sam sweter, który z niego ściągnęłam, i w te same spodnie. A jego włosy pozostawały niewzruszone na powiew wiatru, bo zazwyczaj tak je układał. Serce zabiło mi szybciej.

Kiedy obejrzał się przez ramię i mnie zobaczył, uśmiechnął się zachęcająco i odsunął, bym mogła przeczytać słowa wyryte na nagrobku z odległości metra czy dwóch, która nas dzieliła. Przeniosłam wzrok z niego na grób i przełknęłam ślinę. Od dawna nie odwiedzałam rodziców i poczułam się z tego powodu źle. Chociaż krytykowałam sposób, w jaki zostali pochowani, musiałam to zaakceptować i raz na jakiś czas przyjść do nich, zapalić im symbolicznego znicza albo położyć kwiaty.

Ale byłam jeszcze gorszą córką niż przyjaciółką.

— To tutaj się wszystko zaczęło — oznajmił Sergio tonem, który był zdecydowanie za radosny, podczas gdy ja uparcie wpatrywałam się w nagrobek, jakbym czegoś na nim szukała.

— A może to tutaj się wszystko skończyło — odparłam i zacisnęłam ręce w pięści. Nagle ogarnęła mnie fala gniewu.

Spojrzałam ze złością na Sergio, który wyglądał na wyraźnie zbitego z tropu. Opuścił ręce i wsadził je do kieszeni, marszcząc czoło, jakby nie rozumiał, że popełnił błąd w chwili, kiedy wybrał to miejsce na przedostatnią kartkę.

Udowodnił, że mnie znał, możliwe, że lepiej niż ja znałam siebie. Wiedział, że posłucham Bianci, przewidział, że Isco mi się spodoba, domyślił się, kiedy rozmowa z Xabim będzie mi potrzebna. Zapewne uważał, że przystanek na grobie moich rodziców, którzy pięć lat temu zostawili mnie kompletnie samą na tym okrutnym świecie, będzie istotnym krokiem w moim godzeniu się z przeszłością. Gdy byliśmy razem, często mnie namawiał na wyjazd do Londynu, próbował do mnie dotrzeć, bo widział, że nie chciałam ich odwiedzać, a poza tym robił się głuchy, kiedy mu powtarzałam, że i tak nie ma już do czego wracać.

ZACHMURZENI [3]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz