Rozdział siedemnasty

239 18 3
                                    

Przez niezasłonięte okno do mojej sypialni wpadało światło z miasta. Było już późno i chociaż Bianca jeszcze nie wróciła z pracy, starałam się być cicho, jakby bojąc się, że najmniejszy hałas wyrządzi komuś krzywdę; nawet pilnowałam oddechu, żeby nie był zbyt głośny, bo serce biło mi jak dzwon. Stanęłam naprzeciw okna i drżącą ręką odwiązałam zawiązaną na karku białą sukienkę, pozwalając opaść jej na podłogę. Po chwili miałam na sobie jedynie koronkowe figi.

Sergio podszedł do mnie i obrzucił mnie niepewnym spojrzeniem.

— Musisz coś dzisiaj dla mnie zrobić — oznajmił parę godzin wcześniej, kiedy siedzieliśmy w taksówce i jechaliśmy na spóźnioną o pięć lat randkę.

Popatrzyłam na niego z wysoko uniesionymi brwiami. Odstawiłam go do domu, gdy już zaczynał trzeźwieć, ale i tak sądziłam, że dzisiejszego wieczoru będzie na okropnym kacu. Tymczasem punkt ósma zameldował się w moich drzwiach, może i wyglądał na zmęczonego, ale poza tym zdążył doprowadzić się do porządku. Miał na sobie czarny sweter i spodnie, więc na chwilę zrobiło mi się głupio, że wyleciałam w kiecce ze zwiewną spódnicą, wziął prysznic, bo znów ładnie pachniał, ogarnął włosy i brodę. A w drodze do windy przeprosił mnie za to, że „schlał się jak szmata".

Jednak żadne z nas nie wspomniało słowem o tym wyznaniu miłości w moim aucie.

— Żeby to zadziałało jak należy, dzisiejszego wieczoru musisz znów być Carter sprzed pięciu lat — wyjaśnił. — No wiesz, musisz wciąż przetrawiać śmierć rodziców i wściekać się na wymuszoną przeprowadzkę do Madrytu, musisz lubić Alonso, a mnie nie znosić...

— A ty co? Będziesz Ramosem sprzed pięciu lat? — spytałam i parsknęłam, bo to była idiotyczna prośba do spełnienia. Ja nawet nie potrafiłam udawać dawnej Carter, a co dopiero stać się nią na parę godzin. — Będziesz mi mówił przykre rzeczy i działał mi na nerwy, a po wszystkim wciąż będziesz się łudził, że zaliczysz?

— A skąd! — machnął ręką i uśmiechnął się od ucha do ucha. — Będę niezwykle czarujący z nadzieją, że dzisiejsza randka zakończy się seksem.

Nie byłam do końca pewna, czy to był żart, ale i tak pokręciłam głową ze śmiechem.

— No dobra — powiedziałam wreszcie, wzruszając ramionami. — Niech będzie. Zabawmy się trochę.

Sergio uśmiechnął się jeszcze szerzej, o ile to w ogóle było możliwe, i z radości ścisnął moją rękę, a potem ją puścił. Przeszły mnie ciarki i czułam, że można było się tego domyślić po mojej minie, więc szybko odwróciłam głowę do okna i patrzyłam na migające szyldy przeróżnych sklepów i restauracji.

Nigdy nie uważałam, że wyznania miłości po pijaku miały jakiekolwiek znaczenie. W końcu po alkoholu mówiło się wiele rzeczy, niekoniecznie prawdziwych, więc zawsze myślałam, że nie należy ich brać na poważnie. Ale sposób, w jaki Sergio wczoraj powiedział mi, że mnie kocha, wywarł na mnie ogromne wrażenie i tylko to zaprzątało mi ostatnio głowę.

Wiedziałam, że on mnie kocha. Wiedziałam, że nie przestał ani po śmierci Dixie, ani po moim wyjeździe, ani gdy Pilar zaszła w ciążę, mimo że bardzo mnie wtedy nienawidził. Okazało się, że żyłam w błędzie, kiedy minione pół roku spędziłam w przekonaniu, że się ze mnie wyleczył. Nadal mnie chciał, pomimo tego całego mojego popaprania, wciąż wierzył, że ostatecznie to do mnie dotrze i znów spróbujemy być razem. A ja uparcie próbowałam przed tym uciec, powtarzałam, że nie zmienię zdania, że tak będzie najlepiej dla wszystkich, i właściwie to sama nie rozumiałam już, dlaczego to robiłam.

On mnie kochał. Powiedział to tak szczerze, jakby to było takie łatwe, i w tamtym momencie serce mi zamarło, a później szaleńczo zabiło z radości. Bo co innego to wiedzieć, a co innego to czuć. To „kocham cię" otworzyło mi oczy, dzięki niemu nareszcie dotarło do mnie, że miłość nie idzie w parze z rozsądkiem, a kierowanie się samym rozsądkiem nie jest wcale takie mądre. Szczególnie gdy się tę miłość odwzajemnia.

ZACHMURZENI [3]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz