rozdział 2

15 1 4
                                    

- Doskonale wiesz Krystianie, że musisz się schować-tłumaczyłam mojemu smokowi, a on w odpowiedzi przesyłał mi obrazy i emocje ukazujące sytuację ciężkie do zniesienia bez wsparcia. Miał pecha, doskonale wiedziałam, że będzie dużo gorzej, jeżeli będzie za mną cały czas łaził. Pełnych imion używaliśmy tylko wtedy, gdy sprawa była poważna. W końcu, po wielu pomrukach zgodził się przejść w postać tatuażu. Podwinęłam lewy rękaw bluzy, a Krystek trącił moją łapę pyskiem, sekundę później na moim futrze i skórze pojawił się rysunek przedstawiający go z na wpół rozłożonymi skrzydłami. Obejmował zewnętrzną część łapy, od nadgarstka do końca ramienia. Po wewnętrznej stronie miałam specyficzne znamię: symbol płomienia, a w środku ogień, wiatr i kotwicę. Krystek twierdził, że to moje pełne imię: ognisty Wicher nadziei. Opuściłam rękaw, naciągnęłam kaptur i zapięłam pas materiału zazwyczaj zwinięty z lewej strony kaptura i pełniący funkcje maski. Czekał mnie test: czy dam radę przejść na teren szkoły nie wzbudzając nadmiernego zainteresowania. Rozejrzałam się przechodząc przez miasto, sporo miejscowych i obarczonych paczkami osobników w płaszczach lub pelerynach. Założyłam, że to uczniowie i podróżni. Dzięki mapie zapamiętanej z wioski wiedziałam, że muszę iść mniej więcej w kierunku jeziora Syryńskiego, i nie zbaczać. Nie wyróżniałam się zbytnio z tłumu, bluza, wyglądająca jak przetarta i upaprana błotem, uszyta z zielonego materiału i wypchany plecak. Kiedy wyszłam z najgorszego ścisku wyciągnęłam z plecaka list, który przyszedł do wioski ponad miesiąc temu, wetknęłam go za pazuchę, żeby móc go szybko wyciągnąć. Chwilę później dotarłam do płotu szkoły. Podeszłam do bramy, na szczęście była otwarta i przelewał się przez nią strumień osób. Tuż za nią stał wysoki chłopak z brązowymi włosami i sprawdzał listy takie jak mój. Kolejka szła dość szybko, widać było, że ma wprawę. Kiedy wyciągnął do mnie rękę i podałam mu list szybko go przejrzał i oddał mówiąc, że mam iść w lewo, do pozostałych czwartoklasistów nawet się nie zdziwiłam. Faktycznie po lewej stronie zebrała się spora grupa osób. Wszyscy ściągnęli już kaptury i żaden nie wyglądał na łaka. Ostrożnie zawęszyłam, ale nikt nie pachniał tą unikalną mieszanką zwierzęcia i człowieka. Kiedy podeszłam moje zmysły zaatakował hałas, do tej pory miałam do czynienia maksymalnie z 20 osobami naraz, a tutaj było ich przynajmniej dwa razy więcej! I większość usiłowała się wybadać, co sprawiało, że mówili na potęgę. Po paru minutach rozbolała mnie głowa, a magią zaczęła łupać w czaszkę. W tym momencie zaszło słońce i w końcu podszedł do nas ten chłopak co sprawdzał listy.

-Dobrze nowi, teraz idziecie za mną, pokaże wam, gdzie będziecie mieszkać. Wiem, że część z was jest magiczna, ale proszę was żebyście starali się powściągać magię. Powiedział, po czym odwrócił się i poszedł w stronę majaczącego za szkołą, długiego baraku. Chcąc nie chcąc poszliśmy za nim. W drzwiach budynku połyskiwała migotliwa pajęczyna, skądś wiedziałam, że oznacza ona potężne zaklęcia.

- Pojedynczo przechodzicie przez pajęczynę, ona was przyporządkuje do pokojów, na parterze są pokoje 1-5, na 1 piętrze 11-15, na poddaszu do 20- powiedział chłopak i odsunął się na bok. Kiedy nikt się nie ruszył, popchnął w stronę drzwi jedną dziewczynkę, o prawie białych włosach. Miała, z sobą walizkę, a kiedy wpadła w pajęczyna na ścianie obok wyświetliła się 4. Kolejna dziewczynka, również z walizką, ale o nijakich jasno brązowych włosach i brązowych oczach także wylądowała w 4 pokoju. I tak to szło, większość lądowała w pokojach po dwie-trzy osoby, ale część miała mieszkać sama. Kolejne osoby podchodziły do pajęczyny, ja byłam gdzieś w środku i wylądowałam w pokoju 16. Ruszyłam ciemnym korytarzem, aż do ledwie oświetlonych schodów, i nimi na poddasze. Na szczycie, po prawej stronie były zwykłe, brązowe drzwi zbite z desek, zaopatrzone w żelazną klamkę i 16 na wysokości mniej-więcej mojego wzroku. Chciałam otworzyć je delikatnie, ale zawiasy i tak zaskrzypiały. Pokój mieścił wąskie łóżko pod jedną ścianą i prosty stół z krzesłem pod oknem w drugiej, trzecia była skośna. Cały pokój był z drewnianych desek, jaśniejszych na ścianach i suficie, ciemniejszych na podłodze. Odstawiłam plecak na stół i zamknęłam drzwi, po wewnętrznej stronie wisiała jakąś kartka. Nie radziłam sobie z ludzkimi literami za dobrze, ale po przeczytaniu zorientowałam się, że posiłki są 3 razy dziennie. Na kartce był również plan lekcji i informacja, że o zachodzie słońca mamy się zebrać przed budynkiem. Kartkę zostawiłam, a z plecaka wyjęłam spakowane jeszcze w domu rzeczy, czyli między innymi: dwa zwykłe, wełniane, brązowe koce, zapasową bluzę i spodnie, czysty zeszyt i wieczne pióro, zaopatrzone w naboje. Wszystko kupiłam w wiosce, za skórki zajęcy i świstaków. Koce rzuciłam na łóżko, a pozostałe rzeczy ułożyłam na stole. Ściągnęłam uprząż i ją również odłożyłam na stół. Bez niej i kaptura na głowie czułam się dziwacznie. Zauważyłam, że okno da się otworzyć i po wyjściu na parapet, wdrapać się na dach budynku. Natychmiast to zrobiłam i siedząc na szczycie dachu patrzyłam na ogrodzony teren szkoły, takich baraków jak mój stało tam jeszcze pięć, oprócz tego był też gmach właściwej szkoły, z kuchnią w piwnicy. Przed blokami zaczęli się już gromadzić uczniowie, więc rzuciłam jeszcze ostatnie spojrzenie na otoczenie i niebo pomalowane przez zachodzące słońce na różna kolory. Po cichu wróciłam do pokoju, przymknęłam okno i otworzyłam drzwi, w idealnym momencie by usłyszeć jak ktoś piętro niżej narzeka na zakaz używania magii poza salą i obecność łaków oraz mieszańców w szkole. Zamknęłam drzwi i na klamce położyłam jeden włos z mojej sierści, nie dało się otworzyć drzwi nie ruszając go. Nie chciałam by ktoś zaczął mi grzebać w rzeczach. Ruszyłam w dół, schody nie były bardzo strome, ale kręte i łatwo można było zrobić sobie krzywdę. Na szczęście miałam dobry wzrok i słuch. Dzięki nim udało mi się zejść na sam dół. Pod budynkiem zgromadziło się dopiero zaledwie parę osób, między innymi dziewczynka z idealnie czarnymi włosami i chłopiec wyglądający na jej brata. Wyszłam z budynku i stanęłam, opierając się o ścianę niedaleko grupy. Kiedy słońce całkiem zaszło i dołączyli do nas pozostali podszedł do nas ten sam chłopak co wcześniej i wytłumaczył, że przez najbliższe miesiące będzie naszym opiekunem.

ZojaWhere stories live. Discover now