Rozdział 5

3 0 0
                                    


Przepraszam za przerwę, po prostu zapomniałam dodawać kolejne rozdziały. Dlatego teraz są od razu trzy.

________________________________________________________________________________

 Byłam głodna i zdenerwowana, przecież obiecali, że będę jeść.

Wyszłam z pokoju i schodząc po ścianie baraku dotarłam na dół. Krystek wyczuł, że coś się dzieje, ale nie mógł mi tym razem pomóc.

Ruszyłam cicho i blisko ziemi w stronę płotu. Strasznie cieszyłam się, że mama nauczyła mnie skradać się do płochliwych królików i myszy. Kiedy dotarłam do ogrodzenia oceniłam jego wysokość, oddaliłam się nieco i z rozbiegu skoczyłam nad nim. Jak każdy ryś umiałam skakać naprawdę wysoko, a po chwili byłam poza terenem szkoły. Przez burczący brzuch nie zabrałam łuku i strzał, ale przecież mam pazury i kły, a nawet tutaj musi być jakaś zwierzyna. Naciągnęłam na uszy kaptur, a na pysk maskę i ruszyłam węsząc za jakąś przekąską. Parę minut później, kiedy szłam jakąś wąską uliczką, usłyszałam, że ktoś za mną idzie, kolejni szli z naprzeciwka. Nie chciałam się bić jedna na kilku, ale nie było żadnych odnóg, pozostały mi więc tylko dachy. Jednak zanim zdążyłam wyskoczyć do góry, przede mną pojawiła się trójka wyjątkowo umięśnionych chłopów, ogoleni na łyso, w ciemnych ubraniach, z białymi paskami na boku zagradzali mi wyjście. Najwyraźniej chcieli mnie przestraszyć, ale nie ze mną te numery, mogę być nowa w mieście, ale nie pierwszy raz ktoś mnie próbuje nastraszyć.

-Co maluchu, zawędrowałeś za daleko od domu? - zapytał mnie ten środkowy, z tyłu doszli ci idący wcześniej za mną.

Nie odpowiedziałam, nawet kiedy zaczeli się zbliżać, tylko oceniłam wysokość budynku obok i w momencie, kiedy byli tuż obok mnie, wzięłam krótki rozbieg i skoczyłam w górę, złapałam się rynny i podciągnęłam. Po chwili siedziałam na dachu, a na dole się kotłowało. Teraz widziałam, że było ich pięciu, nie mogłam się powstrzymać i pomachałam im z dachu, zanim odbiegłam w stronę wyraźnie widocznych granic miasta. Biegłam ostrożnie stawiając łapy i skacząc z dachu na dach, kiedy musiałam przedostać się przez jakieś przejście. W końcu dotarłam do ostatnich domów i po chwili zeskoczyłam na trawę, już za murem. Zdjęłam kaptur i maskę po czym zaciągnęłam się zapachami łąki, drzew, dolatującym zapachem miasta i królika ledwo parę skoków ode mnie. Cicho opadłam na ziemię, by nie zobaczył mnie zbyt wcześniej i zaczęłam iść w jego stronę. Teraz już nie musiałam węszyć by go wykryć, widać też był głodny, bo coś chrupał i mogłam go zlokalizować słuchem. Trochę mi go było żal, ale w sumie byłam zbyt głodna, by myśleć jasno. Cały dzień bez mięsa to jednak zbyt wiele. Będąc już tak blisko, że go widziałam przez długie trawy przestałam podchodzić, jeszcze raz oceniłam odległość i skoczyłam. Moje kły błyskawicznie zmiażdżyły mu kręgosłup. Wypuściłam truchełko i cicho przeprosiłam za zadaną śmierć, tak jak mnie uczyła mama. „Zawsze przepraszaj za zadaną śmierć i zabijaj tak szybko jak tylko to możliwe". Wstałam, wzięłam królika za uszy i odeszłam w las, by nikt nie zobaczył mojego płomienia. Szybko opiekłam mięso nad ogniem trzymanym w łapie i zjadłam, przynajmniej w brzuchu przestało mi burczeć. Wyszłam z lasu i usłyszałam szmer na jeziorze, zaciekawiona poszłam w tamtą stronę. Kilka minut później stanęłam na brzegu, niedaleko ode mnie, w snującej się nad wodą mgle majaczyły wybiegające w jezioro pomosty i zacumowane do nich rybackie i wycieczkowe łodzie, oraz mur, zbiegający do wody. Po mojej prawej stronie do jeziora wpływała potężna rzeka. Mgła snująca się nad wodą była tak gęsta, że nic dalej nie było widać, wobec tego najpierw zawęszyłam, a później zaczęłam nasłuchiwać. Dzięki temu wiedziałam, że płynie tam jakiś statek, ale nie pachniał rybami, tylko jakimś smarowidłem, ludzką krwią, potem i ... słoną wodą. Ludzie znajdujący się na nim mówili jakoś inaczej niż ci z mojej okolicy, jakby twardziej, mniej śpiewnie i ciszej niż normalnie, poza tym nie rozumiałam słów. Zainteresowana wysłałam wiatr na zwiad, ale nie dotarł do celu, bo zderzył się z innym, silniejszym, ale pachnącym identycznie jak ten statek. Oznaczało to, że jest tam przynajmniej jeden magiczny. Po chwili wpłynęli na rzekę i wtedy mogłam zobaczyć smukły, czarny statek. Więcej widać przez mgłę nie było. Tylko woda doniosła do mnie czyjś stłumiony okrzyk -Upiór! No tak, pomimo że opiekłam królika zanim go zjadłam, miałam pysk zaczerwieniony od krwi, którą się upaprałam zagryzając zwierzynę. Po chwili mgła się przerzedziła i mogłam dojrzeć drugi brzeg rzeki, oraz bliźniacze miasto leżące po drugiej stronie jeziora. Jeżeli chciałam być jutro wyspana musiałam już wracać do baraku. Lecz jeszcze nie wracałam za mur, pomimo znacznej odległości wyczuwałam zapach i obecność gór, no tak przecież w tej okolicy płynęła tylko jedna tak duża rzeka. Zaczynała się hen daleko, w odleglej dolinie i płynęła ponoć jeszcze dalej aż do morza. Właśnie morze miało być słoną wodą, nie wiem, bo nigdy go nie widziałam. Krystek przyleciał od strony niewidocznego brzegu i wylądował obok mnie. Wiedzieliśmy oboje, że muszę już wracać, ale dopiero kiedy księżyc zaczął zachodzić za mgłą, polecieliśmy na teren szkoły.

Podobnie jak po obławnikach zeskoczyłam na dach po czym zeszłam do mojego okna. Krystek jednak tym razem nie odleciał, tylko schował się jako tatuaż na mojej ręce, widziałam rysunek nawet przez futro. Śpiąca wsunęłam się w moje koce, ale zanim zasnęłam zmyłam krew z pyska, by nie wystraszyć rano ludzi. Parę minut później już spałam.

Rano obudziły mnie wrzask Karola i jego gwizdek. Zeszłam z łóżka i poczułam mrowienie ręki, znak, że Krystek chce wyjść. Przekazałam mu, iż wypuszczę go później i się uspokoił. Podeszłam do okna i na podstawie słońca, stojącego dość wysoko na niebie oceniłam, że Karol pozwolił nam pospać dużo dłużej niż wczoraj. Tak czy siak powinnam umyć zęby i się ogarnąć po nocnych łowach. Otworzyłam drzwi i zeszłam na dół, a po chwili stałam w drzwiach łazienki, na końcu kolejki. Kilka minut później zdążyłam się dowiedzieć, że żarcie jest paskudne, starsze roczniki niemiłe, a „życie do bani". Nawet nie wiedziałam, że ludzie umieją tak kląć! Zanim dotarłam do łazienki miałam już powyżej pędzelków usznych słuchania tego. Szybko się ogarnęłam po nocy i wyszłam przed barak. Na szczęście nie straciłam panowania i nic nie spaliłam, ale było blisko. Usiadłam pod ścianą i czekałam. Minęło trochę czasu nim dołączyli do mnie Kacper i Tymek, ten drugi wyraźnie zdenerwowany hałasem. Kacper niósł w ręce swoje urządzenie i też nie wyglądał dobrze.

- Nauczysz mnie tego, Wicher? - zapytał Kacper, po czym obrócił urządzenie w moja stronę i puścił sekwencję obrazów pokazujących moje wczorajsze spotkanie z dryblasami. Wyraźnie było widać co się stało, na szczęście miałam wtedy maskę i nie można mnie było rozpoznać.

- Skąd to masz? - zapytałam tylko

-Z internetu, całe szczęście ze za parę dni są wybory i żadna prasa się na to nie rzuci. - odpowiedział Tymek

- Właściwie to czemu wyszłaś na miasto? - zapytał mnie Kacper

- nie dostałam wczoraj mięsa, a muszę je jeść, inaczej jestem rozdrażniona i mogę kogoś spalić, albo wcisnąć w ścianę wiatrem za najprostszy powód. -odpowiedziałam

- Uuu! A myślałem, że to ja z moją skłonnością do warczenia na wszystko, mam problem- stwierdził Tymek

- Pociesz się, że jednak nie- odpowiedział mu Kacper

- A wracając do twojego pytania, chodziło Ci o bieganie po dachach czy o ten skok? - zapytałam Kacpra

- Ze skokiem miałby problem- stwierdził Tymek

- Fakt, ja to umiem jako pół ryś, ale wy mielibyście problem. Inna sprawa, że bieganie po dachach jest łatwe, tylko przechodzenie z dachu na dach jest odrobinę trudniejsze. - stwierdziłam.

- Ok, idziemy dzisiaj w nocy? - zapytał Tymek

- Dobra kończymy pogawędkę, bo idzie reszta. - wtrącił się Kacper

- Spotykamy się przy płocie o zachodzie słońca, tylko nie ubierajcie się na jasno- odpowiedziałam i wsunęliśmy się w grupę. Razem z resztą dotarliśmy na śniadanie, gdzie dostaliśmy po misce płatków, tym razem jednak dostałam do mojej porcji również mięso. Słuchając toczących się przy stole rozmów bardzo szybko dowiedziałam się, że dziś jest sobota, dzień bez lekcji. W związku z tym po śniadaniu urwaliśmy się z chłopakami do Zofiana.

Tym razem jej koleżanka już była, przedstawiła nam się jako Marta. Już od progu czułam ją łakiem, ale dopiero kiedy Zofian się do niej zwróciła per. „liszko" zrozumiałam, że jest lisiołakiem, aczkolwiek wyglądała jak człowiek, z rudymi, kręconymi włosami i niebieskimi oczami. Później całą piątką obgadywaliśmy nauczycieli i nasze roczniki. Dzięki temu plotkowaniu dowiedzieliśmy się z chłopakami, że czarnowłose rodzeństwo należy do potężnej, wielopokoleniowej i wielodzietnej rodziny, jednej z pięciu mieszkających w okolicy. Kolejne to min. rodzina Kacpra i Zofiana i potężna rodzina czarownic, następną byłaby rodziną Tymka, tylko że z nich został tylko on. Jakiś czas później rozmowa zeszła na to kto ma, kiedy urodziny. Okazało się, że Kacper ma 19 lutego, Zofian 1 czerwca, a Tymek 31 października. Kiedy to do mnie zapytano musiałam się cofnąć myślami do dnia, kiedy dowiedziałam się, że wielka burza, podczas której się urodziłam była nad ranem 3 marca 2015 roku. Od Marty natomiast dowiedziałam się, że jako łak mogę się starzeć 2 razy szybciej i obchodzić urodziny co pół roku. A ponieważ był 3 września, kończyłam dzisiaj 1,5 roku. Aczkolwiek wyglądałam na co najmniej 3 lata. Tak więc uznałam, że najpewniej dotyczy mnie to o czym wspominała Marta.

ZojaWhere stories live. Discover now