Rozdział 12 (wigilia)

1 0 0
                                    


Wczoraj wieczorem Kacper przywiózł mnie i Tymka do swojego domu. Przyjechaliśmy na tyle późno, że przywitała nas tylko jego mama i od razu zagoniła do spania. Kacper widać ostrzegł ją wcześniej, że przyjedzie z dwójką przyjaciół, bo miała dla nas naszykowane posłania. Ja spałam w pokoju z Martą i Zofianem, które też przyjechały na święta, a Tymek u Kacpra. Pokój mojego przyjaciela jest dość mały, mieści się tam niewielkie biurko, mała komoda na ubrania, niski regał i hamak do spania, Tymek spał więc na podłodze.

Dzisiaj od rana zagoniono nas do roboty. Głównie do sprzątania, ale też do lepienia pierogów, razem z innymi i ubierania choinki. Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, jak duża jest rodzina Kacpra. Miał już teraz sześcioro rodzeństwa, a siódme było w drodze, jego mama chodziła z niewielkim na razie brzuszkiem i czasami musiała się położyć, albo usiąść. Najstarszy brat Kacpra, Kuba przywiózł na święta swoją dziewczynę, o imieniu Karolina. Dobrze, że ich dom był taki duży, i nie było widać, że jest nas ponad dwadzieścia osób. Bo oprócz rodziców i rodzeństwa Kacpra, mnie, Tymka, Marty przyjechali jeszcze dziadkowie mojego przyjaciela i brat jego mamy, z żoną i synem, oraz dwoma półrocznymi córeczkami. Najmłodszy brat Kacpra, Tomek został więc oddelegowany do opieki nad swoimi kuzynkami, wraz z starszym od niego o dwa lata kuzynem. Ich rodzice razem z nami pracowali w kuchni i na parterze.

W ogóle cały dom był pełny ludzi, i to, pomimo że miał dwa piętra, plus strych i poddasze! Najmłodsi zostali wygonieni na strych, a reszta kręciła się głównie po parterze i pierwszym piętrze, gratulowałam sobie dobrego pomysłu, żeby od rana chodzić w zatyczkach. O ile mogłam się zorientować, kiedy mijaliśmy się z Tymkiem, on też miał w uszach zatyczki. Roboty było huk, ale tutaj przydało się, że było nas tak dużo. Dorośli nosili drewno do kominka i pieca, część lepiła pierogi (nikt nie krytykował moich, mimo że przypominały raczej kluski), część gotowała jedzenie na piecu, reszta ubierała choinkę.

Skończyliśmy, dobrze po południu, a że słońce już zachodziło, wszyscy zaczeli się szykować na uroczystą kolację. Dopiero kiedy Zofian mi wyjaśniła, że moje spodnie i bluza, nie nadają się do tego ważnego wydarzenia, zdenerwowałam się wystarczająco, by po rękach zaczęły pełzać mi płomienie. Na szczęście okazało się, że Marta akurat wyrosła ze swojej sukienki i mi ją pożyczyła. Była w odcieniu mojego futra, bez rękawów i z rozcięciem pozwalającym swobodnie się poruszać. Kiedy starsza część obecnych się umyła i wyszykowała, przyszła kolej na nas. Pierwszy raz widziałam chłopaków w koszulach, a Zofiana w sukience. Marta namówiła mnie żebym pozwoliła jej zapleść mi dwa warkoczyki, moje włosy sięgały obecnie do połowy pleców, więc było to możliwe. Pozwoliłam jej na to, bo dzięki temu nie wyróżniałam się zbytnio z całej grupy ubranej w odświętne stroje. Najstarszy mężczyzna, dziadek Kacpra przeczytał Ewangelię, przez ostatnie parę miesięcy całkiem nieźle poznałam Biblię. Z jednej strony stołu siedzieli chłopcy i mężczyźni, w kolejności od najstarszego do najmłodszego, a z drugiej tak samo usadzone, kobiety i dziewczynki. Z jednej strony, miałam więc Zofiana, a z drugiej Tomka. Jedzenia było dużo, a Zofian, wytłumaczyła mis szeptem, że zgodnie z tradycją, jeśli nie spróbuję jakiejś potrawy to w nadchodzącym roku coś mnie ominie. Udało mi się spróbować wszystkiego, aczkolwiek już wiem, że nie znoszę ryby w galarecie, maku i kompotu wigilijnego. Później, pomimo że już skończyłam jeść musiałam siedzieć przy stole i słuchać rozmowy, oraz czekać aż skończy jeść reszta. Dopiero wtedy przenieśliśmy się do choinki, duża była.

Sięgała od podłogi na parterze, prawie do pierwszego piętra i by ją wcześniej ubrać przynosiliśmy drabinę, a by zawiesić gwiazdę na czubku, musiałam podskoczyć i siedząc na najwyższej zdolnej mnie udźwignąć gałęzi, zatknąć gwiazdę na czubek.

Teraz cała przestrzeń pod nią była zapchana prezentami, część była ode mnie, wydałam na prezenty dla chłopaków, Marty i Zofiana, większość zarobków z ostatnich dwóch miesięcy, ale patrząc jak się cieszą, odpakowując je wiedziałam, że było warto.

-Hej! Wicher, tu jest coś dla ciebie! - zawołał do mnie Tomek, którzy wraz z Tymkiem wzięli na siebie rolę dostarczycieli paczek. Wstałam z kąta, gdzie usiadłam zaraz po kolacji i podeszłam do Tomka.

-Masz- oświadczył wesoło, wręczając mi paczkę. Zabrałam ją do mojego kąta, blisko wyjścia na schody. Rozdarłam ostrożnie papier w wesołe jelenie. Wewnątrz była gitara, w czarnym pokrowcu, identyczna jak wtedy, w pokoju Zofiana i Marty. Zerknęłam na siedzącą parę metrów ode mnie Zofian i zobaczyłam, że kiwa do mnie głową i mruga. Ostrożnie rozpięłam zamek i wyciągnęłam gitarę w ciemnym drewnie, z jaśniejszym gryfem i kurkami do strun, w kształcie małych, drewnianych prostokątów. Odruchowo ułożyłam ją na lewym udzie, siadając w ten sposób, by nie gnieść sobie nóg i sukienki.

-czekaj, chwilę, będzie ci łatwiej, niż zgadywać od początku- Powiedziała Zofian wyciągając ze zwojów papieru niewielką książeczkę, z napisem „Rozgryzamy gitarę" na okładce i trójgłowym zielonym smokiem, środkowa głowa, trzymał w paszczy gitarę.

-Dzięki! -Uśmiechnęłam się do Zofiana

-Nie dziękuj, zrobisz z niej lepszy użytek niż ja, i może teraz rodzice, puszczą mnie na lekcje śpiewu- powiedziała szturchając mnie w ramię.

-Dobra, młodzi do spania, a dorosłych zapraszam na pasterkę! - zawołał na cały głos tata Kacpra.

-a, dlaczego my też nie możemy iść? - zapytał go starszy brat Kacpra, ten z którym mój przyjaciel miał kosę, i demonstracyjnie nie zauważał go cały wieczór.

-Dlatego Fryderyku, że jutro będziecie znowu zaspani i marudni. - odpowiedziała mu jego mama

-Kolędy pośpiewamy jutro-oznajmił wstając z fotela dziadek

Wszystkie dzieci zagoniono teraz do spania, ale kiedy Marta i Zofian zasnęły naprawdę głęboko, otworzyłam i wymknęłam się przez okno, zeszłam po rynnie na ziemię. Idąc na mój materac, przebrałam się w moje ukochane spodnie, zieloną koszulkę z nadrukowanym liściem dębu i bluzę. Bądź, co bądź Kumpel miał dzisiaj urodziny, wypadało wpaść, co nie? Podbiegłam do ulicy i poszłam po śladach do kościoła i zaśpiewałam piosenkę, którą śpiewaliśmy na urodzinach Tymka. Wsunęłam się do środka, okropny ścisk, w dodatku dotarłam już na samą końcówkę mszy. Ale przynajmniej zaśpiewałam z resztą, ostatnią kolędę. Wymknęłam się, by zdążyć dotrzeć do domu przed dorosłymi. Pobiegłam po śniegu. Było coś przyjemnego w nocnym biegu, kiedy śnieg odbijał światło księżyca. Nie mogłam biec zbyt długo, ale i tak udało mi się przebiec całą drogę do domu, po czym obeszłam dom tak by stanąć pod oknem Zofiana. Wyskoczyłam w górę, złapałam się parapetu i podciągnęłam, podpierając się nogą o ścianę budynku. Do pokoju Zofiana, miałam jeszcze drugie tyle drogi, ale już nie miałam, jak się wybić, więc podeszłam po parapecie, do rynny i wspięłam się po niej jeszcze jedno piętro. Po drodze otrzepałam łapy ze śniegu, po chwili kucałam na parapecie, otwartego wcześniej przeze mnie okna, pchnęłam je delikatnie i wsunęłam do środka. Dziewczyny wciąż spały i dobrze, bo nie miałam, jak wytłumaczyć mojej wycieczki. Podeszłam do mojego materaca pod ścianą i wsunęłam się pod koc. Zasnęłam tak szybko, że nawet nie zdążyłam policzyć do dziesięciu.

ZojaWhere stories live. Discover now