Rozdział 22

1 0 0
                                    

Bardzo dziękuję za wszystkie odsłony, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, iż dzięki temu "Zoja" jest już w pierwszej dziesiątce w "magia". :)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

-Dobra możecie iść- powiedział Karol, w końcu nas wypuszczając. Kacper mrugnął do mnie znacząco, na co skinęłam głową. Wymknęliśmy się całą grupą, zanim Karol przypomniał sobie, że ma na nas jeszcze powrzeszczeć. Całe zamieszanie z ubieraniem się, dało mi wystarczająco dużo czasu, by zniknąć Karolowi z oczu. Wyszłam co prawda razem z innymi, ale odłączyłam się zaraz za drzwiami i korzystając z ciemności przekradłam się do płotu, który w tej okolicy był dużo wyższy niż w pobliżu naszego baraku. Szybki rzut oka upewnił mnie, że jestem co prawda w pobliżu bramy, ale mam do niej jeszcze kawałek. Idealnie. Wlazłam na rosnące obok drzewo i idąc po jego konarze przeszłam nad płotem, dzisiaj nie chciałam skakać, bo odgłosy mogły zaalarmować woźnego. Kiedy minęłam płot, zsunęłam się z gałęzi i zawisłam na niej, wbijając pazury. Kolejny raz cieszyłam się, że nie mam ludzkich paznokci, tylko porządne pazury mogące w razie potrzeby zastąpić sztylety, które co prawda obecnie nieźle bolały, ale pomagały mi bardzo. Puściłam się i wylądowałam w śniegu. Otrzepałam się z białego puchu, założyłam kaptur i maskę, po czym ruszyłam ulicą. Dzisiaj wszędzie było pusto, jak to w zimową noc. W końcu dotarłam do murów miasta i wspięłam się na nie, wbijając pazury w szczeliny. Na szczycie wywołałam Krystka. Kiedy mój smok się pojawił, od razu wygłosił mi połajankę na temat mojej głupoty, tak jakby on był mądrzejszy. Ale widząc że w ogóle mnie to nie ruszyło, odpuścił, wywracając tylko oczami i pozwolił mi wejść na swój grzbiet, po czym wystartował. Po chwili lecieliśmy już nad Sanajem, wykorzystałam to, że mało kto mógł nas zauważyć i opuściłam osłony, odsłaniając moją magię. Kiedy Krystek był „uwolniony" nasza więź objawiała się jako jasnożółta linia łącząca nasze serca, a pozostałe kolory otaczały mnie całą, zwykle pulsowały sprawiając, że wyglądałam, jak w środku ogniska. No, właśnie. Zwykle, bo obecnie ledwo migotały, a brązu prawie nie było, na szczęście nie pomyliłam się i faktycznie przemieszczanie się, oraz pobyt w górach mi pomagał, już po chwili wyglądałam tak jak zawsze. Ruchliwa chmura dymu, otaczała mnie w całości, a tworzące ją kolory odzyskały swój żywe odcienie. Najpewniej dalej bym się tym cieszyła, ale Krystek wyrwał mnie z tych rozmyślań pomrukiem. Popatrzyłam w dół. Znałam ten płynący rzeką w stronę Ranko statek, tylko obecnie za nic nie pamiętałam skąd. Na wszelki wypadek Krystek wzleciał wyżej, tak by idące i niosące śnieg chmury skryły nas przed ewentualnymi spojrzeniami. Straszny z niego panikarz, ale to mój panikarz- pomyślałam wesoło. Położyłam się na jego grzbiecie, pamiętając, iż jestem nieprzypięta, bo nie ubrałam na kolację uprzęży. Popatrzyłam w dół obok jego głowy i w końcu zaskoczyło. Wrzesień, tamta noc pod murami! Ucieszyłam się, że moja pamięć wciąż działa i namówiłam Krystka by zleciał niżej, ale zgodził się dopiero kiedy sprawiłam, że staliśmy się niewidzialni.

Nie ma nas

Nie widać nas

To tylko światło gwiazd.

Wyszeptałam i moja magia zaczęła się splatać dookoła naszej dwójki tak, że po chwili zamiast Krystka pode mną widziałam tylko rzekę, lepiej, zamiast własnej ręki widziałam Sanaj! Sukces- ucieszyłam się. Założyłam z powrotem osłonę i zlecieliśmy z Krystkiem nad statek, był dziwnie pusty, tylko przy sterze ktoś stał. Cały okręt cuchnął krwią, bólem i rozpaczą (tak rozpacz też śmierdzi). Wcześniej tego nie zauważyłam, ale w tej całej mieszance, był również stary zapach łaków! Mogłam się założyć, że to tym statkiem wywożono niegdyś łaki z moich okolic. W tym momencie nagły powiew wiatru obrócił Krystkiem, nie zdążyłam się złapać jego uprzęży i spadłam. Miałam minimalne szczęście, że do wody. Tyle że była ona strasznie zimna! To nic, że lodu na rzece już nie było, bo i tak mogłam zamarznąć. Prąd wepchnął mnie pod powierzchnię. Wyczułam, że Krystek wylądował na brzegu. Spróbowałam do niego dopłynąć, ale jedyne co mi się udało to delikatnie zmienić kierunek, w którym mnie znosiło. Paroma kopniakami podpłynęłam w górę, na tyle by złapać oddech nad powierzchnią wody. Znowu mnie wepchnęło pod powierzchnię, ale tym razem już wiedziałam w którą stronę płynąć. Zaczęłam wiosłować łapami, tak jak nauczyła mnie mama, nie miałam czasu na finezję, poza tym wciąż uczyłam się pływać „po ludzku". W końcu, mokra, zmarznięta i zmęczona wylazłam na brzeg. Wciąż drżałam z zimna, ale moja krew zaczynała już mnie ogrzewać i po chwili uniosła się ze mnie para. Krystek nie pozwolił mi się nad sobą użalać, tylko wziął mnie na grzbiet, a później wystartował. Do szkoły, bo znowu będzie awantura- poprosiłam go w myślach. Nie pamiętam samej podróży, Krystek musiał mnie podobno prawie wepchnąć przez okno mojego pokoju i później załadować do łóżka. Ja mam w tym miejscu czarną plamę.

ZojaWhere stories live. Discover now