Rozdział 13 (25.12.2016)

1 0 0
                                    

Obudziłam się wraz ze wschodem słońca, odruch przydatny, w czasie, gdy mieszkałam z mamą, teraz bardzo irytujący. Obie dziewczyny jeszcze spały, wstałam cicho ze swojego legowiska i podeszłam do okna. Pokój Zofiana jest długi i wąski, pod jedną ściana stoi łóżko, biurko i komoda, a pod drugą leżały nasze materace, i stoi szafa, oraz dwa regały. Na krótszej ścianie są drzwi, a na drugiej okno. Znowu padał śnieg i szczęśliwie zasypał moje ślady, idąc w nocy miałam kaptur na głowie, więc raczej nikt się nie powinien dowiedzieć, że tej nocy się wymknęłam. Idąc po kolacji na mój materac, zostawiłam gitarę, wraz z pokrowcem i książką przy drzwiach. A dziś z niewiadomego powodu ściągała mój wzrok i myśli. W nocy zapomniałam zamknąć okno i było tylko przymknięte. Teraz to naprawiłam, trochę za mocno, bo Marta się obudziła.

-Dzień dobry- przywitałam się

-Czeeeść- ziewnęła otwierając buzię tak szeroko, że dałoby się wsadzić jej tam całe jabłko. Zofian przekręciła się na plecy i chrapnęła przeciągle.

-Ona tak zawsze? - zapytałam Martę, która popatrzyła na mnie nieprzytomnym wzrokiem.

-Dość, często- powiedziała, wstając- jak znam życie to dzisiaj będzie dużo sprzątania, ale bez kawy nie dam rady funkcjonować.

-Dzień dobry, ranne ptaszki- mruknęła Zofian, podnosząc się na łokciu z łóżka. Po chwili usiadła, owijając się kołdrą jak peleryną, wystawała tylko jej głowa, brązowe włosy miała skudłacone i sterczące we wszystkie strony.

-Nie wiem jak wy, ale ja idę coś zjeść- powiedziałam, podchodząc do drzwi i zabierając futerał z gitarą oraz książeczką.

-Ogarnę się trochę, i dołączę do ciebie na dole- powiedziała Marta, biorąc ze swojej torby czyste ubrania.

-Jestem za tobą w kolejce do łazienki- powiedziała Zofian potrząsając głową, z każdą chwilą jej oczy przytomniały.

-Ok- powiedziałam i wyszłam z pokoju.

Zeszłam na parter. W salonie spali rodzice i dziadkowie Kacpra, więc usiadłam w kuchni. Z wczorajszej kolacji zostało jeszcze naprawdę dużo jedzenia, więc nie miałam problemu by złożyć sobie kanapkę z rybą. Siedząc przy kuchennym stole otworzyłam książeczkę. Jej treść opisywała grę na gitarze i gdzie są jakie dźwięki. Jednak by wypróbować mój prezent musiał zaczekać aż obudzi się reszta, więc najpewniej zrobię to dopiero po południu. Akurat, kiedy kończyłam kanapkę, do kuchni weszła Marta. Z szafki wyciągnęła puszkę z kawą, a kiedy szukała odpowiedniego garnuszka, do kuchni weszła mama Kacpra.

-cześć, dziewczynki, dawno wstałyście? - zapytała, podając Marcie wyciągnięty skądś dziwny garnek, szerszy na dnie niż na górze, zaopatrzony w dzióbek i długą rączkę.

-Zoja, to chyba o wschodzie słońca, obudziła mnie zamykając okno- powiedziała Marta nalewając wodę i wsypując zmieloną kawę. Postawiła prawie pełny garnek na płycie pieca.

-Czekaj chwilę- powiedziałam wstając z krzesła. Otworzyłam drzwiczki paleniska i posłałam strugę ognia na nadpalone drewno. Kiedy się zajęło, dołożyłam parę polan. Zanim kawa się zagotowała, dołączyła do nas reszta dzieci. Tymek był w samych bokserkach, a Kacper miał słodką piżamę z foczką. Jakżeśmy się w końcu wszyscy zebrali i zjedli śniadanie to zgodnie z przewidywaniami zapędzono nas do roboty przy sprzątaniu i ogarnianiu domu. Do południa skończyliśmy i mama Kacpra zabrała nas do kościoła. Zajęliśmy całą ławkę. Kazanie było podobne do tego, które podsłuchałam na pasterce, i kolędy też. Po mszy, kiedy wracaliśmy przez zaspy do domu, ganialiśmy się z resztą, a jedyną zasadą pod jaką mama Kacpra nam na to pozwoliła, był fakt, że nie jechał żaden samochód. Przydało mi się, że mam inne stopy niż człowiek i działają one jak rakiety śnieżne.

ZojaWhere stories live. Discover now