6. Rodzinne wyjścia zawsze kończą się źle

8.6K 748 238
                                    

Czarny, wielki van czeka przed schodami na naszą szóstkę. Schodzę powoli na tych swoich szpilkach, gdyż nie jestem przyzwyczajona do tak wysokich butów. Zawsze paradowałam w trampkach i balerinach. Najwygodniejsze obuwie na długie dystanse wymierzane przeze mnie w pracy.
Spoglądam ukradkiem na Lucyfera i Cardę, którzy idą od siebie o kilka metrów dalej i nawet w samochodzie siadają jak najdalej. Pani Marsheles zasiada z tyłu, obok mnie, natomiast Lucyfer i Amaron zostają na przodzie.

– Auroro, nie spytałam jak noc w nowym miejscu? Twoja poprzedniczka niestety dość szybko uciekła... – zaczyna Carda, wpatrując się we mnie z troską. Czyżby zmiana nastawienia? Zerkam w lusterko przy kierowcy, gdzie krzyżują się moje spojrzenie z Lucyfera, przez co przechodzi mnie ciepły dreszcz. Niech da mi żyć!

– Nie potrafiłam zasnąć, ale chyba pani rozumie. Nowe miejsce, całkowicie z dala od domu, gdzie nadal byłam myślami... – odpowiadam grzecznie, gdyż nie chcę nabawić sobie wrogów, tym bardziej własnej szefowej.

– Może kiedyś zaprosisz rodziców? Nie miałabym nic przeciwko, by zobaczyli, jak teraz żyje ich córka – stwierdza kobieta, a mnie dosłownie zatyka. Zaprosić rodziców do Hiszpanii?

– Naprawdę myśli pani, że to dobry pomysł?

– Ależ oczywiście. Możemy nawet wysłać po nich samolot. Jeśli się zdecydujesz, wrócimy do tej rozmowy.

– Bardzo pani dziękuję. Z chęcią przemyślę tę propozycję – mówię rozradowana.

Może to nie takie wredne babsko, jak mi się zdawało? A przecież ostatnio główkowałam, że nie ocenia się ludzi po okładce, a sama to zrobiłam. Gdzie te moje maniery, o których mówiła zawsze mama?

– Mam nadzieję, że zostaniesz z nami na dłużej niż poprzedniczki, które rezygnowały po tygodniu, ewentualnie dwóch.

– Dlaczego rezygnowały? Jesteście państwo bardzo sympatycznymi ludźmi, a Candida i mieszkańcy są równie wspaniali, więc skąd te ucieczki? – pytam zaciekawiona, słodząc trochę za dużo. Jeszcze wyjdzie to na zbyt sztuczne, a przecież tego nie chcę.

– Sama nie wiem. Zostawiały tylko karteczki, że odchodzą, i zwykle nocą już znikały z niewiadomych powodów. Może zbyt dużo obowiązków, a może nieprzystosowanie charakterów – mówi kobieta, wzruszając ramionami.

– Nieprzystosowanie charakterów?

– Chodzi o to, że może ich charakter nie był na tyle zgodny z naszym, ale ty wydajesz się bardzo zgodna.

– Czuję się tu dobrze. Nie mam lęków ani żadnych obaw.

– To bardzo dobrze, Auroro. Takiej dziewczyny szukaliśmy. Jednak mam pewne pytanie, jeśli uznasz, że jest zbyt osobiste, to nie odpowiesz. Zgoda? – pyta Carda, na co potakuję. Może też słyszała mnie ze swoim mężem i teraz będzie mnie pytała o to. O cholera. Tego nie przemyślałam, ale pozwoliła nie odpowiedzieć.

– Wierzysz w Boga?

– Nie, proszę pani. Nie wierzę – odpowiadam, czując wielką ulgę. Czyli nie chodzi o Lucyfera i o mnie. Och, niemal od razu zerkam znów w lusterku, gdzie widzę jego czarne jak Candidy oczy.

– Tak właśnie myślałam. A jest ku temu powód? – pyta.

– Dość osobisty – odpowiadam wymijająco. Lepiej, żeby nie wiedziała, co mam do powiedzenia w sprawie Boga, bo skoro jest wierząca, może się nieco obrazić.

– Oczywiście. Chciałam tylko się upewnić.

Kiwam głową i odwracam się w stronę okna, podziwiając miasto, przez które przejeżdżamy. Lloret jest naprawdę piękne, choć to nie takie wielkie miasto, to uważam, że ma w sobie to coś, co przyciąga kolejnych turystów. I nie są to wcale programy, które pojawiają się w telewizji, lecz TO COŚ. Ja od razu poczułam to wspaniałe uczucie, kiedy tu przybyłam. Po zameldowaniu w hotelu poszłam na plażę, by móc zobaczyć morze, poczuć smak plażowania, ale niekoniecznie piasku w buzi.

Maska DiabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz