25. Rodzina jest najważniejsza

7.2K 534 490
                                    

Zmęczone naszą małą wyprawą i dodatkowo całą podróżą, podczas której nie odpoczęłyśmy, trafiamy wreszcie do właściwego hotelu. Wcześniej zabłądziłyśmy i weszłyśmy jeszcze do trzech innych, pytać o drogę. Teraz stoimy w windzie i raczymy się błogim milczeniem, które jest rajem. Za dużo dźwięków na ulicach LA, za dużo gwaru i muzyki bębniącej w uszach. Teraz może być tylko cudowna cisza.

– Can?

– Tak?

– Tata podał ci w wiadomości, do jakich pokojów mamy się udać? – pytam znużona. Jedyne, o czym marzę, to rzucić się na łóżko i oddać się snu.

– Mój to dwieście pięć, a twój dwieście siedem. Widzimy się rano na śniadaniu. Dobranoc, Aurorito.

– Dobranoc, Candido – mówię sennie i wychodzę z windy.

  Rozglądam się za pokojem, aż natrafiam na ten dobry i łapię za klamkę. Drzwi od razu się otwierają, ale jestem zbyt zmęczona, by zastanawiać się dlaczego. Ściągam swoje sandałki i kiedy widzę w ciemnościach wielkie łóżko, puszczam się biegiem, wskakując na nie. Czując pod sobą coś o nierównych wymiarach, coś twardego i być może kościstego otwieram jedno oko i lustruję pokój. To na pewno jest dwieście siedem? Może weszłam komuś innemu?

Pod sobą słyszę głośny krzyk, więc od razu odsłaniam kołdrę i widzę półnagiego Lucyfera, mrużącego oczy.

– Dobry Boże! Co ty tutaj wyprawiasz?! – wołam oburzona jego... strojem? I faktem, że znajduje się w moim pokoju, podczas gdy powinien mieć inny. Chyba...

– Daj spokój z tym Bogiem. Nie przy mnie, okej? – pyta groźnym tonem i podnosi się do pozycji siedzącej. – Przyszedłem się położyć. Pierwszy raz padam z nóg.

– Musiałeś robić to... tutaj i to półnagi?

– To nasz pokój, więc tak, musiałem robić to tu – oświadcza chłodnym tonem, nawet nie starając się ukryć swojej nagości, przez co czuję się skrępowana i onieśmielona. No kurczę, to facet, a moje jedyne doświadczenie z mężczyzną, to kilka pocałunków w podstawówce z jakimś kolesiem i mój niepamiętny pierwszy raz, gdy skorzystałam z darów drinków w byle jakiej budce. Zostałam odurzona, ale wszystko świta mi jak przez mgłę. Jestem świadoma tego, co się stało, ale lepiej o tym nie wspominać. Byłam tylko biedną pracownicą, która próbowała korzystać z życia, ale jej nie wyszło.

– Nasz pokój? – pytam ponownie zaskoczona. Po raz kolejny wykazał się swym tupetem i zrobił coś wbrew mojej woli. To znaczy... nie żeby mi się nie podobało, ale on tego wiedzieć nie musi.

– Tak. Nie będę sam w pustym pomieszczeniu. Zresztą teraz, jak mnie wybudziłaś, to nie będę spał, więc chyba ci nie przeszkodzę w drzemce.

– Co będziesz robił?

– Obserwował cię – mówi z tym swoim ulubionym uśmiechem, który, jak zawsze, zwala z nóg. Świetnie, oprócz tego, że jest Diabłem to notoryczny zboczeniec.

– Od kiedy jestem obiektem, który podlega obserwacji?

– Od momentu, gdy spałaś na balkonowej podłodze pierwszej nocy. Wyglądałaś uroczo, chociaż te dziwne dźwięki mogłaś sobie darować, ale cóż, jesteś tylko człowiekiem. – Śmieje się i klepie mnie po ramieniu w ramach pocieszenia. Czy ja chrapię? Och, wolę nawet nie pytać, bo spaliłabym się ze wstydu.

– Lubisz mnie podglądać?

– Oczywiście, że tak. To jedno z moich ulubionych zajęć, gdyż nie mam ich dużo. Ładna jesteś, więc co się dziwisz? – pyta, unosząc jedną brew do góry. Nazwał cię ładną, Aurorito. Skomplementuj go, bo wyjdziesz na narcyza!

Maska DiabłaWhere stories live. Discover now