18. To oni: moi stwórcy

7.4K 559 198
                                    


Rodzina zawsze była dla mnie najważniejsza. Nie obchodziło mnie nic poza nią i pracą, choć praca zawsze była potrzebna, by pomóc moim stworzycielom. Byli dla mnie najlepszymi nauczycielami i codziennie dziękuję losu, że mam tak wspaniałych rodziców, którzy otoczyli mnie miłością i wiarą w swoje możliwości. Mimo że nigdy nie miałam jakichś poważnych planów i ambicji, posiadałam marzenia, do których spełnienia stale dążyłam i które przyszły, by zapewnić mi radość.
Spełniłam niektóre i nadal wierzę w spełnienie reszty. Dzięki pomocy Candidy i Cardy mogłam wreszcie sprowadzić rodziców do Hiszpanii i nadszedł wspaniałomyślny dzień, kiedy to po prawie dwóch miesiącach mogę znów ich ujrzeć!

Cały dzień chodziłam jak na szpilkach, nie mogąc się doczekać nadjeżdżającego samochodu, z którego wysiądzie dwójka najważniejszych dla mnie osób.
Lucyfera obserwowałam przez cały tydzień, przez który dbałam o wiecznie leżącą Candidę. Oczywiście, jak mogłam się spodziewać, zmienił nastawienie i w przeciągu dwóch dni stał się nie do życia. Oziębły, wyrafinowany i zbyt skrupulatny. W teatrze siedział, jakby mu się nie chciało, za to sztuka była przecudowna! Ustaliłyśmy, że wraz z Candidą będziemy swoimi własnymi partnerami i mimo gorszego samopoczucia dziewczyna wyszła z łóżka i pojechała na musical, za co jestem jej ogromnie wdzięczna.
Lucyfer znów postanowił wyjechać do pracy na kilka dni, więc przez weekend mogę w pełni skupić się na rodzicach.

- Auroro! Masz gości! - woła z dołu Gabriel, przerywając moje wspominanie pięciu dni roboczych, w trakcie których zmieniło się jedynie zachowanie mojego pracodawcy.
Kiedy głos Gabriela wydaje się wręcz uradowany - wiem, że to moi rodzice. Od razu wyskakuję z łóżka, poprawiam sukienkę i biegiem ruszam na dół powitać moich gości.

Witam się ze starszym mężczyzną, który jak zawsze posłużył się swoją pomocą i przywitał moich gości jako pierwszy. Oni zabierają z bagażnika ostatnie pakunki, a gdy ich widzę, moje serce mięknie.
Mama taka rozpromieniona jak nigdy wcześniej. Nawet zmieniła styl ubierania, a stare, długie spódnice wyrzuciła do kosza. Jej biała sukienka owiewa na wietrze, a kasztanowe włosy połyskują w blasku tutejszego słońca. Tak cudownie widzieć ją radosną, wraz z uśmiechniętym tatą, który nieco schudł i nabrał mięśni. Dziwne połączenie, ale nadal wygląda fenomenalnie. Na okazję swojego przyjazdu przyodział się w białą, elegancką koszulę i czarne spodnie od garnituru. Dodatkowo przystrzygł włosy, dzięki czemu nie opadają mu na czoło, jak to kiedyś.

- Aurorito! - woła wesoło mama i niemal rzuca się w moje ramiona, odstawiając torby przy wejściu. Kątem oka zauważam, że Gabriel zabiera ich bagaże i wchodzi do środka, uśmiechając się jak nigdy. Oho, czyżby nasz staruszek-gbur wreszcie uszczęśliwiony czyimś szczęściem?

- Mamo... tato, tak wspaniale was widzieć! Jak podróż? - pytam, kiedy po krótkim przywitaniu wchodzimy do wielkiego holu.

- Nie ma na co narzekać. Kawał drogi za nami, ale dla mojej córki wszystko! - mówi radośnie mama, wypuszczając z oka kilka łez, przez które ja też prawie płaczę.

- Co tam bredzisz, Rosalio? Narzekałaś przynajmniej dobrą godzinę, dopóki nie zasnęłaś... - mamrocze ironicznie tata, puszczając mi oczko.

- Mógłbyś zachować jej sekrety w tajemnicy, a nie plotkujesz na prawo i lewo! - Śmieję się, podczas gdy rodzice uśmiechają się do siebie, jakby bawili się w podchody.
Ich urok sprawia, że mięknie mi serce i chciałabym popaść w tragiczną rozpacz nad tym, że straciłam ich i tak rzadko mogę widzieć te przepełnione radością twarze. Zawsze cieszyli się ze wszystkiego mimo biedy, jaka u nas piszczała. Przepełnieni wiarą na lepsze jutro i marzeniami, że ich dzieci osiągną więcej niż oni, co teoretycznie się nie udało, gdyż ja robię za służkę na dworku szalonych bogaczy, a mój brat odsiaduje wyrok za brutalne morderstwo.

Maska DiabłaWhere stories live. Discover now