Rozglądam się w poszukiwaniu mężczyzny bądź też kobiety, ale nikogo nie widzę. Jedynym osobnikiem, jaki znajduje się w pobliżu, jest sparaliżowany Lucyfer, który ściska moją dłoń tak, że mam wrażenie, jakby chciał ją zgnieść.
– Trochę to boli – mówię, próbując wyrwać rękę, ale ani drgnie. Jego uścisk jest zbyt mocny i zbyt silny. – Cholera, puszczaj! – wołam, tym razem mocno szarpiąc dłoń, dzięki czemu ją puszcza.
– Ja... eee... przepraszam – szepcze i niemal pędem zawraca na tyły domu. Zdziwiona, a zarazem zaintrygowana biegnę za nim, by dowiedzieć się, kto przyszedł, ale on wcale nie idzie do salonu poprzez taras. On z powrotem wraca do Piekła.
– Lucyfer! Stój! – krzyczę za nim, na co się obraca i posyła mi przygnębione spojrzenie. Zamyka za sobą drzwi i ostatnie, co widzę to blask światła. Nie rozumiem nic. Kim jest ten cały gość, że mężczyzna o takim charakterze postanowił ukryć się w swoim własnym świecie, gdzie rządzi wraz z Raulem? Zdenerwowana wracam do domu, gdzie widzę Gabriela witającego się z jakimś starszym panem. Oho. Nasz gość. Niepewnie stoję przy drzwiach na taras i obserwuję wszystko jak detektyw Monk. Przełykam ślinę, kiedy mężczyźni obracają się w moją stronę, a Gabriel posyła mi wesoły uśmiech.
– Auroro, poznaj naszego gościa. Proszę, podejdź do nas – zwołuje mnie, więc wychodzę zza firany i niespokojnym krokiem ruszam w ich stronę.
– Dzień dobry... – odzywa się mężczyzna, przez co przechodzą mnie zimne dreszcze. Jego głos jest tak bardzo podobny do dziadka. Nawet z wyglądu są podobni... Te siwe włosy, siwa broda... Dziadek nigdy nie golił swej siwizny. Wręcz przeciwnie, dumnie się z nią obnosił. Jednak w tym człowieku jest coś innego, on sam jest inny, bardziej przerażający. Może to przez ten biały, elegancki strój albo barwę głosu. Ten facet budzi respekt od samego patrzenia na niego.
– Dzień dobry – odpowiadam wreszcie.
– Mów mi, proszę, Teodon. Będę prowadził uroczysty bal na urodzinach Candidy, dlatego też musiałem zjawić się nieco wcześniej – oznajmia starszy pan, a ja kiwam głową.
– Oczywiście. Nie musi się pan tłumaczyć, naprawdę...
– Ależ muszę. Zamieszkujesz ten dom, jesteś jego częścią. Gabriel opowiadał, że wychowujesz Candidę, więc potraktuję cię jak jej matkę, Auroro. I nadal proszę, byś zwracała się do mnie po imieniu. Tak będzie wygodniej i przyjemniej. – Uśmiecha się siwobrody, więc odwdzięczam się tym samym, starając się jakoś wyluzować, co niezbyt mi wychodzi. Przepraszam na chwilę Teodona, zwołując za sobą Gabriela, który idzie za mną do kuchni.
– Boże, kim on jest? Wydaje się straszny... – mówię przerażona. Jeszcze nie wspomniałam, kto nam uciekł, ale zaraz do tego dojdę.
– Nie przesadzaj. Jest bardzo sympatyczny i chciał poznać wszystkich domowników, a także Candidę, dlatego zjawił się już dziś.
– Znałeś go wcześniej?
– Tak. Jest naprawdę dobry i nie musisz się obawiać. Po prostu darz go szacunkiem. Zgoda? – pyta, dotykając mojego ramienia, więc potakuję niepewnie. – A gdzie podziałaś męża?
– Och, Gabrielu! Skończ. Żaden tam mąż. Lucyfer... jakby to powiedzieć? Zaginął w akcji – mamroczę, wymuszając uśmiech. Mężczyzna kręci głową i odchodzi w stronę wyjścia, po drodze mrucząc niezrozumiałe dla mnie słowa. Jedyne, co zdążam wyłapać, to "wiedziałem, że tak będzie". Tak, czyli jak? Lucyfer uciekający z powrotem do Piekła, bo przychodzi nowy gość, który pragnie poznać nas wszystkich? To przecież naturalne przed takim wydarzeniem, a skoro mowa o Candidzie, to czas ją wreszcie odwiedzić. Mam nadzieję, że po tych środkach nasennych czuje się lepiej i postara się zapomnieć o perfidnej parze, która nas nawiedziła.
YOU ARE READING
Maska Diabła
FantasyNie trzeba być w Piekle, by dusza człowieka była utrapiona. Nie trzeba czekać na Nowy Rok, by lepiej zacząć żyć. Ale czasami trzeba uciekać, by coś mieć. Trzy różne światy, które odmienią wesołą Włoszkę i jedno uczucie, które dopadnie najgorszego...