24. Na piaskach Kalifornii

7.8K 532 236
                                    

Przed domem czeka fala reporterów, którzy wypytują się Lucyfera o jego relacje rodzinne i to, co powiedział na plaży. Mężczyzna karze mi biec do domu, więc pędzę przed siebie, ale mój bieg nie trwa długo. Carda już od progu stoi, ewidentnie na mnie czekając.

– Auroro, wyjaśnisz mi, co to za zbiegowisko przed bramą? – pyta kobieta, a ja zaciskam usta w cienką linię. Mała wpadka.

– Em... ciężko mi na to odpowiedzieć... – mówię zażenowana. A wystarczyło tylko kryć się z takimi akcjami i nie byłoby problemu. Pewnie teraz stracę posadę, ale mało co z tego rozumiem, gdyż jeszcze niedawno Carda sama popychała mnie w ramiona swego "męża".

– Myślisz, że nie doszły nas słuchy, coście zrobili na plaży?

– Skoro już wiesz, to dlaczego pytasz?

– Chciałam to usłyszeć od ciebie. Czyli jesteście już razem? – dopytuje, mrużąc oczy, podczas gdy Lucyfer również dołącza do naszej konwersacji, piorunując wzrokiem Cardę.

– Daj jej spokój, kobieto. Mnie zresztą też go daj – warczy i łapie mnie za rękę, wpychając do środka domu, gdzie oczywiście idzie jego żona.

– Miło, że jesteście ze sobą związani uczuciami, ale może nie trzeba było się z tym afiszować! W tym domu nie jesteście sami! – woła zdenerwowana.

Z pomieszczenia obok wyłania się zaspany Gabriel, który patrzy na nas zdezorientowanym wzrokiem.

– Cardo, czemu tak krzyczysz? Zostaw ich w spokoju. Mówiłem ci...

– Sprowadzili na nas falę reporterów, bo ten idiota powiedział im, że nie jesteśmy małżeństwem, a rodzeństwem! Przecież to hańba! – krzyczy i uderza pięścią o ścianę.

Gabriel przewraca oczyma i dotyka jej ramienia.

– Dobrze wiedziałaś, że im dłużej będziemy na tym świecie, tym każde uczucie wzrośnie z siłą. Lucyfer wyczłowieczał. Tak, jak my. Nasze kłamstwo prędzej czy później wyszłoby na jaw z podwojoną siłą. Dajmy temu spokój.

– Cardo, chyba jeszcze hańby rodzinnej nie widziałaś – wtrącam się, a potem nie czekając na jej odpowiedź, wchodzę po schodach, kierując się prosto do mojej młodszej przyjaciółki, która pewnie nic nie wie o aferze w domu.

Kiedy zbliżam się do jej drzwi, słyszę niesamowicie piękną piosenkę, przez którą zatrzymuję się i nasłuchuję.

Roxanne...

You don't have to wear the dress tonight.

Roxanne...

You don't have to sale your body to the night.*

Więcej nie czekam. Popycham drzwi i wchodzę do środka, gdzie znajduję Candidę, leżącą na łóżku, wpatrującą się w sufit. Głośno wzdycham, ale nie uciekam. Muszę z nią być i jej pomóc, choćby mentalnie. Tak dużo dla mnie zrobiła. Nauczyła mnie korzystać z życia bardziej, niż ja to robiłam. Nauczyła mnie wyrażać swoje zdanie, nie patrząc na innych. Pomogła mi zaakceptować swoją odmienność, jaką zawsze w sobie miałam. Nie czas na opuszczenie jej. Czas za to na rehabilitację. Skoro ona zrobiła tyle dla mnie, to ja też mogę zrobić coś dla niej.

– Can? – Zwracam jej uwagę, a moim oczom ukazuje się widok najsmutniejszej dziewczyny na świecie.

– Wróciliście? Gdzie byliście? – pyta zaciekawiona, a na jej ustach formuje się chytry uśmieszek. Jak u jej taty...

– Załatwiać kilka spraw, a przy okazji sprowadziliśmy fotoreporterów pod dom – mówię i rumienię się na kolor buraka. Candida ponownie uśmiecha się głupkowato i pyta dlaczego.

Maska DiabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz