28. Miłość jest ciężką papką

6.7K 515 349
                                    

Wybudzam się ze swojego krótkiego snu i lustruję pokój, w którym przebywam. Nie rozpoznaję w pomieszczeniu ani mojej sypialni, ani tej od Lucyfera. Wszystko tu jest w barwach błękitu i bieli, a ja leżę na niewielkim łóżku z kroplówką. O kurka wodna. Kroplówka to nic dobrego. Rozglądam się w poszukiwaniu jakiegoś osobnika, który mógłby mi cokolwiek wytłumaczyć, i napotykam wzrokiem Gabriela, majstrującego przy sprzętach medycznych. Obraca się ze szklanką wody i zerka na mnie, czule się uśmiechając.

- Coś cię boli? - pyta troskliwie, lecz oświadczam, że nie. - Mów prawdę, Auroro. Potrafię poznać, kiedy ktoś kłamie.

- Nawala mnie łeb - burczę, wiedząc, że moje słownictwo nie spodoba się mężczyźnie, ale ten tylko zaczyna się śmiać.

- Ładnie ujęte. No cóż, uderzyłaś porządnie o podłogę. Weź te tabletki i zaraz powinno ci przejść. Powiedz mi chociaż, czy pamiętasz, dlaczego zemdlałaś.

- Nie wiem, czy jestem pewna swoich zeznań, Gabrielu - mówię, posyłając mu ironiczny uśmiech.

- Przekonamy się. Wyczuję twoje kłamstwa.

- To one śmierdzą?

- Na Boga, Auroro! Oczywiście, że nie. To po prostu siedzi mi w głowie. Taki jakby alarm - mówi ze śmiechem i podaje mi szklankę wody i tabletkę, którą szybko łykam i zapijam wodą. Kiwam głową, nie chcąc pogrążyć się w swojej głupocie, ale próbuję myślami wrócić do zdarzenia, które wywołało u mnie takie emocje, że zemdlałam. Pamiętam, że wtedy też byłam z Gabrielem. Spacerowaliśmy i nagle ktoś krzyknął.

- Gabriel! Cholera! To ta babka! - wołam przerażona. Kobieta z plaży. Kobieta wyglądająca jak widmo, jak jakiś pieprzony trup, którym możliwe była z racji na otoczenie, w którym przebywam. Tu wszystko jest możliwe.

- Mogłabyś pohamować słownictwo? Jestem Bożym posłańcem i dziwnie mi tego słuchać.

- Na moim miejscu kląłbyś jeszcze gorzej, a teraz zabierz mnie do tej kobiety. Zaraz jej nagadam - burczę, podwijając rękawy swojej bluzeczki. Och, tak, wojowniczka Aurora się znalazła. Od razu wyślą mnie swoimi magicznymi mocami do świata bajek, gdzie będę zamknięta w swej wieży.

- Auroro, powstrzymaj swój wojowniczy instynkt i daj sobie przetłumaczyć, kim jest ta kobieta i mężczyzna.

- To tam był jakiś facet? - pytam zaskoczona. Przecież na tej plaży podeszła do mnie tylko ona, to widmo, ale nie było z nią nikogo innego, chyba że byłam zbyt ślepa, by ich zobaczyć .

Byłaś ślepa, podpowiadają moje myśli, więc dziękuję im w duchu i wstaję z tego łóżka dla chorych. Gdzie jest Lucyfer, kiedy go potrzebuję? Chyba nie zszedł tam... do piwnicy? A przynajmniej mam taką nadzieję.

- Posłuchaj... oni są rodzicami Candidy. Tymi prawdziwymi - mówi starzec, a ja wstrzymuję oddech i wpatruję się w Gabriela oniemiała.

Jej rodzice. Jej prawdziwi rodzice. Chcą mi ją odebrać. Chcą odebrać moją małą... Chcą mi ją zabrać. Nie!

- Nie dopuszczę do tego! Nie oddam jej! - krzyczę i wybiegam z pokoju, pędząc przed siebie nieznanymi korytarzami. Po chwili bieganiny trafiam na główny hol i niemal wpadam w poślizg przez świeżo wypolerowaną podłogę, ale przytrzymuję się barierki i biegnąc, ruszam po schodach prosto do pokoju Candidy. Nikt. Nie. Zabierze. Mi. Dziecka.

Staram się nabrać powietrza i kopię drzwi, które otwierają się, prawie odbijając mi się od twarzy. Staję na środku, i kiedy widzę przerażoną Candidę, siedzącą pomiędzy tą jędzą i tym facetem - mam ochotę wytargać ją za kudły. Gromię ją wzrokiem, próbując uspokoić swoje drżące ciało.

Maska DiabłaWhere stories live. Discover now