12. W poszukiwaniu szczęścia

8.1K 595 181
                                    

Smutny dzień dopadł mnie tak nagle, tak nagle jak pocałunek Lucyfera, który był największym zaskoczeniem. Przyjechałam tu, by uciec, by wreszcie coś zmienić, a tak dużo zostało już zmienione.

Poznałam wielu dobrych ludzi, a przede wszystkim znalazłam przyjaciółkę. Może i młodszą, ale niesamowicie mądrą i dojrzałą. Nietrudno ją pokochać. To taka dobra dziewczyna, a jej ojciec jest takim... gburem. Nie dość, że jej tak ciężko, to on nie pomaga, a wszystko utrudnia.

Minęły trzy perfidne dni, od kiedy powiedział, że wyjeżdża, a do tego czasu Candida spędza połowę dnia na spotykaniu się z nowymi przyjaciółmi i chłopakiem, którego miałam okazję poznać wczoraj podczas spaceru po plaży Lloret. To naprawdę niesamowity, dobry facet i podejrzewam, że byliby ze sobą bardzo szczęśliwi, ale prawdopodobnie nie będą, gdy Lucyfer dowie się, że jego córka spotyka się z chłopakiem. Cieszę się jej szczęściem, ale nadal ciążą na mnie własne sprawy i nie potrafię pozbierać się po informacjach, które znalazłam w Internecie. To smutne, że ja tu mogę być w pełni szczęśliwa i nikt o mnie nic nie wie, a moi rodzice muszą użerać się z bandą dziennikarzy, próbujących wrobić mnie w nie wiadomo co.

Myślałam nad sprowadzeniem ich tutaj, lecz boję się to zrobić pod nieobecność Lucyfera, dlatego cały czas czekam, aż powróci, jednakże nie daje w ogóle znaku życia. Obiecałam sobie również odkrycie tego ich tajemniczego strychu, ale Amara zbyt często tam krąży, dlatego rezygnuję za każdym razem, gdy zmierzam ku górze i widzę jej śliczną buźkę, wychylającą się zza balustrady.

Melancholijne dni pojawiają się coraz częściej i nawet nauka gry na wiolonczeli nie sprawia mi takiej radości jak na początku. Gotowanie z Gabrielem przechodzi w monotonię, a spacery po ogrodzie rutyną dnia. Dziś jednak coś jest inaczej i sama nie wiem co. Przechodzę przecież tą samą trasą, co każdego dnia, a to akurat w ten słoneczny, upalny dzień mam wrażenie, że coś tu się zmieniło. Jakby nastała ciemniejsza aura, a może to kolejne omamy? Wzdycham i postanawiam iść dalej.

- Auroro!

Głośne wołanie sprowadza mnie na ziemię, więc obracam się i widzę Candidę, zmierzającą w moją stronę. Na moją twarz powraca szeroki uśmiech.
To właśnie ta dziewczyna daje mi siłę i radość. Jest jak prywatny antybiotyk na najgorszą anginę.

- Jak się miewasz, Candido? - pytam, ruszając dalej.

- Dzięki tobie dobrze, ale mam dość tego, że udajesz przede mną radosną. Widzę, że coś jest nie tak, a jednak od dwóch dni nic nie mówisz.

Och, mogłam spodziewać się, że wkrótce będzie dręczyła mnie tymi pytaniami, lecz nie mogę się dziwić, przecież wyglądam jak blady trup.

- Miewam złe dni, ale wszystko jest dobrze.

- Dziewczyno, jesteśmy przyjaciółkami. Skoro ja ci mówię o swoich tajemnicach, to ty też możesz. Po to są zawierane przyjaźnie między dwoma osobami. Żeby każdego dnia czuć się lepiej i nie mieć zmartwień, bo ta druga ci pomoże... - mówi karcąco, a ja spoglądam na nią zdziwiona. Myślałam, że wolałaby pomagać swoim nowym przyjaciołom, a mnie da żyć, jeśli chodzi o te jej porady psychologiczne.

- Mogłabyś otworzyć własny gabinet z poradami - mamroczę i odwracam wzrok. Markotna ja. Markotny świat. Marudna Candida, choć może nie taka marudna? Ona jest szczęśliwa, a ja szukam swego szczęścia pośród krzaków i drzew. Może i znajdę coś za którymś podejściem?

- Chodzi o ojca? Brakuje ci go czy co? - pyta pogardliwie, a przez moje ciało przebiega zimny dreszcz. Lucyfer i jego nieobecność nie wpływa na mnie jakoś mocno. To sam fakt, że tracę swoje szczęście, które przecież zyskałam, przekraczając próg tego domu.

Maska DiabłaWhere stories live. Discover now