23. Nadchodzi Wielki Dzień (część 2)

6.3K 570 176
                                    

Ściągam swoje sandałki i przechodzę brzegiem, obserwując dzieci w wodzie, ich rodziców i ludzi wylegujących się na kocach. Wszyscy wyglądają na takich szczęśliwych i bez żadnych problemów, że aż grzechem jest się przy nich smucić, choć taką właśnie mam ochotę, kiedy spoglądam na niektóre kobiety, szczęśliwie przechadzające się razem ze swoimi wybrankami. Uśmiechnięte, radosne, a ich miłość bije aż do mnie, przypominając, że ja skończę jako panna z kotami, gdyż urodą nie powalam, a charakter... mam nieznośny.

Kto by chciał taką zwykłą dziewczynę z bagażem na sobie? Przez te wszystkie lata nauczyłam się, by zawsze walczyć o swoje, wychodzić do ludzi, nawet jeśli oni nie chcą zawiązywać z tobą znajomości. Ważne, by otaczać się rówieśnikami i nie zatracić prawdziwego charakteru, lecz ja... ja zatraciłam i dopiero tutaj, w Lloret, mogłam odnaleźć swoje prawdziwe ja. Tu mogę rozmawiać z ludźmi, dzielić się swoją pasją, nie być kimś, kto zwykle siedział jak mysz pod miotłą i gdy tylko odważył się wyjść poza schemat zostać zruganą. Tutaj mnie akceptują, bo oni sami są inni. Odmienność jest piękna, nie to co schematy, które powielane są przez ludzi. To robi się nudne, a inni wiecznie mogą czuć się wyjątkowi, gdyż nie są schematami.

- Auroro! - Słysząc swoje imię, obracam się w drugą stronę i widzę biegnącego Lucyfera. Och, świetnie. Ciekawe, po co tu przylazł? Będzie zapewne truł mi tyłek, jaka to nie jestem, później się pokłócimy i tyle z tego będzie.

- Po co przyszedłeś? - pytam i powracam do obserwacji ludzi i ich szczęścia, bijącego na kilometr.

- Po ciebie. Masz rację, zachowałem się jak dupek i często się tak zachowuje, ale czasami ciężko zachować nowe ja, kiedy stary charakter daje o sobie znać - wyznaje, przybliżając się do mnie.

- Czyli odkąd tutaj jesteś, zmieniłeś się?

- Tak. Gdy tylko Candida trafiła w moje ręce... moje spojrzenie na wytwór Ojca... zmieniło się tak jak ja. Wpatrywałem się w okno i myślami błądziłem po każdym stworzeniu, szukając kogoś wyjątkowego i wartego uwagi. Chciałem dać komuś szczęście. Takie, jakiego sam nie otrzymałem. Chciałem być dla kogoś całym światem. Chciałem pomagać ludziom osiągać sukcesy. Pragnąłem być dobry, wiesz?

Kiwam głową zdziwiona jego wyznaniem. Sam fakt, że się otworzył, jest szokujący, ale nie chcę przerywać mu w takim momencie.

- Candida była pierwszą, którą pokochałem z wzajemnością. Chciałem dać jej wszystko, co planowałem, a gdy Gabriel postanowił mi ją odebrać, wpadłem w szał. Przecież ktoś chciał mi odebrać całe moje szczęście. Dlatego tak go nienawidzę. Oni wszyscy wątpili, że będę dobrym ojcem. Wszyscy. Bez wyjątku.

- Musisz wiedzieć, że niektórych trzymają pewne schematy. Oni przyszli tu z wiarą, że jesteś buntownikiem i nie będziesz chciał współpracować. W zamian ty pokazałeś im, że się mylili. Jesteś prawie dobrym ojcem - mówię i kątem oka zauważam, że Lucyfer się uśmiecha. Już mu to powiedziałam i nawet wytłumaczyłam, dlaczego "prawie".

- Prawie dobrym, ale wiesz, bycie idealnym ojcem byłoby "prawie" niemożliwe, bo ideały nie istnieją.

- Dobrze, że z wyglądu można być idealnym... - wzdycham zadumana. On ma wszystko, o czym niektórzy mężczyźni mogą tylko pomarzyć. Genialną budowę ciała, figurę jak niejeden model znanych marek, czy choćby te urocze dołeczki, kiedy się uśmiecha. Gęste włosy, proste zęby jak u gwiazd, kości policzkowe bardzo uwydatniające jego atrakcyjność. Nie należy do najcudowniejszych mężczyzn świata, ale jest przystojny.

- Mówisz o mnie? - pyta, na co ponownie kiwam głową. - To nie ja, tylko ktoś, komu to ukradłem, Aurorito. Ukradłem mu ciało i korzystam, jak ze swojego. Ty za to możesz być dumna, że twoje ciało jest twoje, a nie kogoś innego.

Maska DiabłaWhere stories live. Discover now