14. Skruszony Diabeł

7.7K 600 301
                                    


Wchodzę do ślicznego holu, gdzie praktycznie rzuca się na mnie Gabriel.

- Mandarynko! Tak mnie nastraszyłaś! Już myślałem, że odeszłaś albo zginęłaś. Modliłem się, by Bóg trzymał cię w swojej opiece...

- A ja myślałam, że mnie nie lubisz i chcesz, abym jak najszybciej stąd odeszła. Dziwisz mnie, Gabrielu - mówię ze śmiechem. Oho. Czyli jednak mnie lubi! Nareszcie dostałam potwierdzone informacje od tego gbura.

- Głupiutka dziewczynka z ciebie, Aurorito. Chodź, trzeba cię rozgrzać, bo jeszcze się rozchorujesz - burczy niezadowolony z mojego stanu i ciągnie mnie za sobą do wielkiej kuchni, gdzie krzątają się kucharki. - Zostawcie, proszę, te gary i przyjdźcie za dziesięć minut - ogłasza Gabriel i podaje mi gorącą herbatę. - Pij.

Za jego rozkazem powoli sączę napój, który sprawdza się i rozgrzewa mój organizm w tempie natychmiastowym.

- Kto cię tak urządził, że nam uciekłaś, co? - pyta, a ja zastanawiam się, czy powiedzieć mu prawdę, czy jednak delikatnie go okłamać. Decyduję się jednak na opcję numer jeden, gdyż nienawidzę kłamać.

- Sama się urządziłam. Mogłam nigdzie nie iść, ale skoro pytasz, to powrót Lucyfera nie był najmilszym wydarzeniem wczorajszego dnia...

- Wiedziałem! Ten drań zawsze po tych swoich wyjazdach wraca i staje się oziębłym dziadem - narzeka mężczyzna, okrywając mnie grubym kocem. Patrzę na niego zaskoczona, gdyż to był pierwszy raz, kiedy wypowiedział się źle na temat Lucyfera.

- Gdzie on był?

- Nie wiem, Mandarynko, ale jakiekolwiek to miejsce nie jest - zapewne niesie zło - odpowiada i wywraca oczami. Coś czuję, że on wie, gdzie był, i wie to każdy oprócz mnie, ale cóż się dziwić, nie jestem członkiem rodziny, tylko tu pracuję.

- Jesteście uprzedzeni do niego. Przecież to, że nosi imię upadłego, nie oznacza, że sam jest taki jak prawdziwy Lucyfer - bronię go. O tak, robię to, ponieważ to pierwszy krok na mojej mapie. Powinnam stawiać się za nim, jakoś pokazać innym, że zależy mi na tym człowieku, gdyż jest dobry i wartościowy.

- Gdybyś znała go dłużej, nie byłabyś taka pewna swojego zdania. Przyniosę ci suche ubrania - mówi Gabriel i w tym samym czasie do kuchni wchodzi Lucyfer. Dlaczego on zawsze wpada do pokoju, kiedy jestem z panem od Mandarynki? Spoglądam na niego niepewnie, po czym spuszczam wzrok. Mimo że na dworze byłam jeszcze pewna, to teraz cała moja odwaga ucieka daleko ode mnie.

- Poradzę sobie, Gabrielu. Dziękuję ci za pomoc - mówię ciepło, zwracając się do starszego mężczyzny. Kiwa głową, po czym wychodzi z pomieszczenia, zostawiając za sobą zapach pomarańczy i cynamonu.
Wzdycham i bardziej okrywam się kocem, jakby to miało mi pomóc ukryć się przed władcą tego domu. Mimo że mam spuszczoną głowę, widzę, że stoi przede mną, na szczęście nie dotykając żadnej części mojego ciała.

- Gdzie byłaś, Auroro? - pyta łagodniej, całkiem inaczej niż wczoraj. Po raz kolejny przełykam głośno ślinę i rzucam mu obojętne spojrzenie.

- Na pewno nie w pańskim domu.

- Jestem Lucyfer, nie pan - poprawia mnie i przelotnie dotyka mojego ramienia. O cholerka. Wstrzymuję oddech, ale nie poddaję się, nie tym razem. Urok tego faceta nie jest na tyle potężny, by zabrać mi rozsądne myślenie.

- Zapytam jeszcze raz. Gdzie byłaś w nocy, Auroro?

- W lesie - odpowiadam niechętnie, uśmiechając się pod nosem. To było bardzo miłe doświadczenie, mimo że kamyczki wbijały mi się w plecy, a przy uchu słyszałam liczną, malutką zwierzynę, która zamieszkuje krzaczki.

Maska DiabłaWhere stories live. Discover now