31. Wielki Dzień (część 1)

5.5K 454 134
                                    

Trzy ostatnie dni spędziłam wyłącznie na pilnowaniu Candidy, rozmawianiu z nią o błahostkach, i piciu herbaty z Gabrielem. Prawie nic nie jadłam, a Lucyfera unikałam, jak się tylko dało, dlatego nie chodziłam na rodzinne posiłki. Zostawałam w pokoju z Can, która nie mogła nawet podnosić się z łóżka. Ledwo mówiła i przełykała. Choroba całkowicie ją pochłonęła, zabierając z tej radosnej dziewczyny życie. Pytała, dlaczego unikam jej taty, ale nie odpowiadałam. Było mi wstyd za moje zachowanie, nie chciałam też zamartwiać jej niepotrzebnie i mówić, o co pokłóciłam się z Lucyferem. To mógłby być dla niej cios w samo serce.

                                                                                 ***

Od rana Candida przygotowana jest na dzisiejszy wieczór, ale ja nie mam odwagi pójść do niej. Złożyć jej ostatnie życzenia? Zbyt brutalne jak na moje biedne, pokiereszowane serce. Mam dziś za dużo na głowie, bym jeszcze mogła załamywać ręce i płakać w kącie. Muszę zadzwonić do rodziców, do Mariano... Naszykować listy, spakować swoje rzeczy i pożegnać się z tą wspaniałą okolicą, która była dla mnie domem przez te kilka miesięcy cudownej pracy wraz z rodziną, jak i Candidą, najlepszą przyjaciółką, jaką w życiu posiadałam. Na tę myśl mam ochotę załkać, ale nie mogę. Nie teraz. Nie dzisiaj.

– Auroro! To ja, Gabriel, mogę wejść? – pyta nagle mężczyzna przez drzwi, więc zapraszam go do środka, gdzie prasuję swoją suknię na dzisiejszy wieczór. Słyszałam, że mamy ubrać się bardzo elegancko jak na bal. Czy to jakaś dziwna tradycja?

– Przyniosłem ci coś, co musi mieć każdy – mówi i pokazuje mi czarne, prostokątne pudełeczko z moim imieniem w prawym, dolnym rogu. Spoglądam na to z zaciekawieniem, a następnie wypakowuję to, co jest w środku, a jest to maska w kolorze czerni.

– Lucyfer ją wybierał, więc jeśli ci się nie podoba, to żale do niego.

– Ależ jest piękna! Dziękuję, że ją przyniosłeś – mówię radośnie, choć czuję ukłucie w sercu, że to nie Lucyfer tutaj przyszedł, by wręczyć mi paczuszkę.

– Przyniósłby on, ale powiedział, że nie chcesz go widzieć. Coś się stało między waszą szaloną dwójką? – pyta Gabriel, poprawiając swoją czarną muszkę na białej koszuli. Cały na biało, tak jak wtedy, kiedy przyszłam tu pierwszy raz i go zobaczyłam.

– Oj, Gabrielu. Nawet nie wiesz, co zrobiłam...

– Z chęcią tego posłucham.

– Powiedziałam mu, że... – przerywam, by nabrać powietrza i spalić buraka. – Że go kocham.

Mężczyzna otwiera szeroko oczy, ale po chwili chowa swoje zdziwienie i uśmiecha się czule, dotykając mojego ramienia.

– Nareszcie przyznałaś to przed samą sobą i przed tym, którego darzysz miłością. Misja zakończona, prawda?

– Czy ja wiem? Boję się spojrzeć mu w oczy i zachowuję się jak nastolatka. On... będzie mnie za to nienawidził.

– Wręcz przeciwnie. Pokazałaś mu, że ktoś może go kochać mimo natury, z jaką przyszło mu żyć. Porozmawiaj z nim i jeszcze z kimś, kto na pewno czeka na tę rozmowę.

– Teodon? – pytam cicho, a Gabriel potakuje głową i wychodzi z mojego pokoju, delikatnie zamykając drzwi. Zerkam jeszcze raz na maskę, którą wybrał dla mnie Lucyfer i mimowolnie uśmiecham się szeroko. Jest naprawdę piękna. Muszę za to podziękować temu, którego darzę miłością, ale najpierw zmierzę się z Candidą i tym, że pewnie popłaczę się od samego progu. Kręcę głową, wyciągając z szafy dość spore pudełko, gdzie schowałam dla niej upominek na te szesnaste urodziny. Może nie jest to coś niesamowitego, ale będzie jej przypominać o tym, że kiedyś istniał ktoś taki jak Aurora. Biorę kilka wspomagających wdechów, a potem wychodzę z pokoju.

Maska DiabłaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz