10. Podróż po miłości

8K 642 181
                                    

 Wraz z Gabrielem i Candidą ukończyliśmy nasze ciasto, które schowaliśmy do lodówki, a każdy z nas poszedł w swoją stronę, zająć się codziennymi sprawami. Po algebrze z Can mogłam spokojnie przejść się po ogrodzie, gdyż pogoda cudownie dopisuje jak prawie każdego dnia. Słońce tak daje, że jedynym mym ratunkiem jest kapelusz, który zakładam i wychodzę przez drzwi tarasowe do pięknego raju każdego ogrodnika.

Biorę głośny wdech i ruszam trasą, którą przechodziłam pierwszego wieczora wraz z Lucyferem. Od razu wydał mi się smutnym człowiekiem, a dziś się to potwierdziło. Jednak to właśnie ja mam być jego helikopterem ratunkowym, a kto pomoże mi? Nie jestem wiecznie żyjącą optymistką. Pragnę swojego szczęścia, pragnę miłości i radości z życia. Tutaj mogę poczuć się dobrze wtedy, gdy nie czuję się źle. Domownicy dają mi poczucie sensu i czuję się tu potrzebna, czuję się... jak członek tej rodziny. A o rodzinę trzeba dbać, więc muszę znaleźć Lucyfera... Muszę mu pomóc i przy okazji pomóc sobie odbudować normalne relacje międzyludzkie.

– Auroro! – Obracam się, by spojrzeć, kto mnie woła. W moją stronę biegnie pani Marsheles. Uśmiecha się ciepło i dołącza do mnie. – Idziesz na spacer? – pyta, na co kiwam głową. – Mogę się przyłączyć?

– Oczywiście – odpowiadam grzecznie.

– Słyszałam, że upiekłaś wraz z Candidą i Gabrielem coś dobrego! Już nie możemy się doczekać tych waszych eksperymentów. – Śmieje się Carda, co powoduje szeroki uśmiech na mej twarzy. To było naprawdę miłe zajęcie.

– Mam nadzieję, że będzie wszystkim smakować. To przepis mojej mamy...

– Lubi gotować?

– Kiedy może, poświęca dużo czasu na wymyślanie jakiś nowych deserów. Jest w tym przecudowna! – mówię z podziwem. Och... moja mama i jej kruchy temat.

– Myślałaś już nad zaproszeniem rodziców tutaj? – pyta kobieta.

– Zastanawiałam się, ale głupio mi prosić państwa o jakąkolwiek pomoc i tak dajecie mi bardzo dużo. San kupił wiolonczelę, pani chce sprowadzić tu rodziców...

– Auroro, jesteśmy już prawie jak rodzina, a rodzinie się pomaga. Chcemy poznać tych wspaniałych ludzi, którzy wychowali tak niesamowitą kobietę!

– Jeszcze chwila, a się zarumienię, proszę pani.

– Żadna tam pani. Mów mi Carda. Chyba masz już dość tej kultury w domu. Wiele się dzieje za moimi plecami i chciałabym ci pomóc.

– Pomóc? Teraz to o wiele za dużo pomocy... – Wzdycham i biorę głęboki wdech.

– Słyszałam o tych sytuacjach z Lucyferem. Wiem też, że Candida powiedziała ci o kilku sprawach... – zaczyna Carda, a ja otwieram szerzej oczy. O kurka. No tego to raczej się nie spodziewałam po tej małej małpie! Wszystko wygadała matce. Wszystko. Pocałunek. Ratunek... Boże. Ach, no tak. Bóg mi przecież nie pomoże.

– Candida mówiła ci prawdę. Ja i Lucyfer nie jesteśmy razem. Tylko udajemy, a Can wychowujemy razem, by dać jej poczucie życia w normalnej rodzinie, ale to nie wychodzi. Ona potrzebuje prawdziwej matki i ojca... Myślę, że ty i Lucis bylibyście taką właśnie rodziną, i to dlatego ona was... próbuje złączyć. Nie miej jej tego za złe. Nie jestem dobrą matką – mówi kobieta, a mnie naprawdę odbiera mowy. Ona też propaguje ten cały związek z jej „mężem". Przecież to się robi chore.

– Lucyfer jest ciężkim orzechem, ale to... och, no wiesz, myślę, że kiedyś był dobry, ale niektóre sytuacje zmieniły się i on też się zmienił. Jednak w głębi jego... serca on nadal jest dobry. Tylko trzeba to wydobyć z niego.

Maska DiabłaWhere stories live. Discover now