1. Jak być człowiekiem

2K 109 183
                                    

       Vitalio! Vitalio! Gdzież ten hultaj znowu się podziewa?! Vita...
      – Jestem.
       Aa!  Imię wołanego zmieniło się w okrzyk zaskoczenia, kiedy ten pojawił się za wołającym.

      Starszy mężczyzna z brzuszkiem piwnym złapał się za serce.
      – Chcesz żebym dostał zawału Vitalio?! Zamiast pałętać się pod nogami, za robotę byś się wziął! – zbeształ podwładnego, na co ten przewrócił oczami. Trzepnął go za to w tył łepetyny.

      – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie robił tak gałami. Szacunku trochę. Już i tak toleruję twój wygląd, nie musisz jeszcze zachowywać się jak obwieś – mówiąc, obrócił się po ciężką skrzynkę z rzeczami, po czym wcisnął mu ją w ręce ze słowami: – Masz i zanieś to na kuter. Zaraz wypływam, a ty masz pilnować interesu.
      – Tak jest.
      – Tak jest co?
      – Tak jest kapitanie  poprawił się chłopak, odwracając z zamiarem wyjścia z pomieszczenia.

      – No. Tylko mi tam nie wpadnij do wody, platfusie – zarechotał starszy i klepnął go w tyłek na do widzenia. Młodziak podskoczył lekko i skrzywił twarz w wyrazie obrzydzenia, nic jednak nie powiedział ani się nie odwrócił, przełykając złość i wychodząc.

      Rześki podmuch wiatru owiał mu twarz, roztrzepując włosy, jak tylko otworzył szklane drzwi, czemu towarzyszyło dzwonienie wiszącego nad nimi dzwonka. Dziarsko zszedł po niewielkich skałach, wszedł na piasek, a potem na śliskie molo, nie musząc jednak obawiać się poślizgnięcia dzięki podeszwom swoich glanów. Na jego końcu wdrapał się po drewnianej kładce na kuter i zostawił skrzynkę na pokładzie. Poprawił jeszcze kilka lin i właśnie mocował się z ostatnią, najgrubszą, gdy obok jego smukłych dłoni pojawiły się grubsze i owłosione.
      Wzdrygnął się, gdy tuż za nim wyrosła sylwetka mężczyzny.

      – Daj mi to. No już, zmykaj mi z pokładu.  Pracodawca klepnął go lekko dwa razy pod pośladkiem, odganiając, a jemu nie trzeba było powtarzać. Zszedł z powrotem na molo i złożył kładkę. Odwiązał kuter od belki, a mężczyzna odpalił silnik. Maszyna zaczęła odpływać, podczas gdy kierujący nią marynarz obejrzał się na zostawianego w tyle podwładnego
     – Tylko tam grzecznie, jak mnie nie będzie, to może następnym razem cię zabiorę  po czym zwrócił się na powrót w kierunku otwartego morza i już więcej nie obejrzał.

      Kiedy tylko trochę się oddalił, Vitalio wymamrotał wściekle pod nosem:
      – Jasne, już się nie mogę doczekać, tylko ja, stary zboczeniec i choroba morska  i usiadł ciężko na brzegu pomostu, z jedną nogą zwisającą nad wodą, a drugą podciągniętą pod brodę. Patrzył jak statek odpływa na tle zachodzącego słońca dopóty, dopóki ten stał się jedynie małą kropką w oddali. W końcu całkowicie zniknął mu z oczu, wraz z zapadnięciem ciemności, gdyż ostatni promyk schował się za horyzontem.
      Latarnia morska uruchomiła się za jego plecami.

      Odegnał niemiłe myśli o szefie, nerwowo przeczesując dłonią zaczesanego do tyłu, krótkiego, fioletowego ala-irokeza, zahaczając przy tym o plik kolczyków w uchu, po czym wyłuskał z kieszeni ciasnych jeansów fajki oraz zapalniczkę. Wyjął jednego papierosa i schował resztę z powrotem do kieszeni. Zapalił, przytrzymując dym chwilę w płucach, a następnie wydmuchując z westchnieniem, znowu przenosząc przy tym wzrok na horyzont i chowając zapalniczkę.

      Nagle coś złapało i pociągnęło go za zwisającą z pomostu nogę.

      – Łaa!  krzyknął, wpadając do wody z głośnym pluskiem i upuszczając papierosa. Umiał już jako tako pływać, jednak nie w glanach, więc nie wynurzył się na powierzchnię.
      Pomógł mu w tym ktoś inny, łapiąc pod pachami i unosząc. Kaszlnął kilka razy, wypluwając wodę i mrużąc oczy, gdyż oślepiło go białe, wiszące nad nim i nad dobrze znaną mu twarzą światełko.

Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|Where stories live. Discover now