15. Jak rozmawiać

563 75 128
                                    

      – Iiiiiiihihihihihiiii...  niósł się śmiech (wiadomo czyj), wywołany usłyszeniem, jak skończyło się znalezienie chochlików i poproszenie ich o pomoc.

      Już dawno znaleźli miejsce na rozbicie obozu składającego się z trzech namiotów (tipi z plecaka Artiego – jedyny namiot, który został tej piątce – oraz dwa zwykłe, w które wyposażona była druga piątka) i teraz wszyscy siedzieli wokół ogniska. No, oprócz Monka i Lloyda, tego pierwszego zielarka położyła w największym namiocie, bo podobno był zmęczony, a drugi siedział przywiązany do pnia drzewa. Na fioletowym ogniu podgrzewały się pozostałe zupy turystyczne z torby Vito.
      Normalnie Canagan, Gorg i Idris załatwiali jedzenie, ale skoro druga ekipa jeszcze miała zapasy (prócz tychże zup również inne rzeczy, jak konserwy czy nieczerstwiejący, magiczny chleb), głupio by było je zmarnować. Zrobili więc sobie wolne i postanowili zadowolić się nimi.
      Za wyjątkiem posiadającego inny układ pokarmowy chochlika oczywiście, który wciąż miał w plecaku trochę zebranych niedawno owoców. Lecz także nie zaczął jeszcze jeść, gdyż najpierw zajęty był streszczaniem – razem z czwórką swoich kompanów – ich historii, a potem słuchaniem szczegółów podróży nowych towarzyszy. Aktualnie śmiał się z jej końcówki i tego, jaki numer wycięły im diabliki.

      – Nie no nie mogę, psikus stulecia, ihihihihihi...
      – Psikus?! PSIKUS?!  oburzył się Ketra tak błahym nazwaniem świństwa, które wyrządziły im złośliwe duszki. – Te cholerniki w jedną noc wywiozły nas tak daleko od domu, że... Jak one to w ogóle zrobiły?!  z tego oburzenia aż brak mu było słów.
      – Iiiiiiiihihihihihi...  Pilipix za to nie mógł rozmawiać z tego śmiechu, kuląc się i trzymając za brzuch. – Co jak co, ale... hihihihi... ale do żartów to my podchodzimy powa... powa... iihihihihihi...

      – Pixelek, ja cię kocham, ale opanuj się wreszcie, bo to nie wypada. Chochliki naprawdę z nimi przesadziły, nie uważasz?  Idris spróbowała uspokoić granatowowłosego, bo on nie mógł przestać się śmiać, a Ketra, Arti i Ted siedzieli naburmuszeni (Vito też, ale on cały czas taki był i nawet nie włączył się do rozmowy, ograniczając do przedstawienia wszystkim, po czym usiadł na uboczu i tak siedział). Jednak Pilipix – choć próbował przyznać jej rację – za nic nie mógł zastopować chichotu.

      Klacz westchnęła.
      – Gorg, weź ty mu coś powiedz, co? ...Gorg?... – Szatyn miał odwróconą głowę, a jego ramiona się trzęsły. – No nie, ty też?!

      – Prze-przeprasza-am...  wyartykuował wilk przez śmiech, próbując się uspokoić. – A-ale ten cały pył rozweselający, kaszlenie brokatem i... i... pfffff...  znowu roześmiał się na wyobrażenie, jak musiała wyglądać "przeprowadzka" śpiących osób, prowokując tym kolejny wybuch Pixiego, i teraz obaj pokładali się na sobie ze śmiechu.
      – Spędzasz z nim za dużo czasu...  Canagan pokręcił głową na przyjaciela, sam jednak także był nieco rozbawiony.

      – Oooo... Dobra, Pixie, spokój. To naprawdę niegrzeczne, już wystarczy.  Gorg uspokoił oddech i ogarnął się w końcu.
      – Ihihi... hihi... no okej, okej... soraski. – To jak szybko udało mu się przywołać chochlika do porządku znów wprawiło chłopaków w osłupienie.

      – W porządku. W sumie... Jakby na to popatrzeć z boku, było to trochę śmie...
      – Mów za siebie  przerwał Tedowi Arti, wyginając usta w podkówkę. – Ja tam straciłem cenną magiczną księgę.
      – No cóż, nasze balangi to jest dzicz w dziczy, nie mogliście zrobić nic gorszego od przerwania takowej. Lepiej nawet nie mówić, co ja na jednej straciłem...  Pilipix znowu zachichotał, a Gorg prychnął i trzepnął go lekko po łbie, doskonale znając tę historię i wiedząc, co takiego stracił jego chłopak.

Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|Where stories live. Discover now