19. Jak chorować

529 68 97
                                    

      Ku uciesze Idris, Gorgowi udało się złapać idealnego na bazę, dorodnego bażanta, który teraz – już dawno oskubany, oczyszczony i w częściach – gotował się razem z przeróżnymi dodatkami w powiększonym przez Artiego kociołku.
      Klacz dodawała kolejne zioła do zupy, kiedy wśród swoich zbiorów natrafiła na coś do niej nieprzeznaczonego, o czym dopiero sobie przypomniała, że to zebrała.
      Wzięła niebieskawy listek i poszła z nim do namiotu, w którym Canagan dalej czuwał przy Lloydzie.

      – Wciąż się nie obudził? – zapytała, zaglądając do tipi.
      – Jak widać.  Siedzący obok śpiącego niespokojnie i majaczącego chłopaka wilk westchnął, podciągając jedno z kolan i opierając o nie rękę.

      – Masz, wyciśnij trochę soku z łodygi na dłoń i wetrzyj mu w pierś. Ja wracam do gotowania.  Podała mu listek, po czym się ulotniła. 
      Canagan odkrył trochę koc, by mieć dostęp do piersi Lloyda, ta jednak wciąż pozostawała zabandażowana.
      Mógłby teraz co prawda zdjąć bandaże... ale wiedział, że chłopak by sobie tego nie życzył, i mimo ciekawości postanowił to uszanować.

      Brunet robił straszne afery o te bandaże. Zawsze gdy nastawał czas kąpieli, musieli mocno kombinować, bo "on się nie będzie przy nich rozbierać!".

      Zamiast tego więc wycisnął sobie trochę przezroczystego płynu z łodygi na palce, po czym wsunął je pod materiał u góry, smarując skórę bez patrzenia.
      W pewnym momencie wyczuł na niej coś chropowatego, a wtedy Lloyd otworzył nagle oczy... i zaczął krzyczeć, bijąc go i odpychając.

      – NIE DOTYKAJ MNIE! Nie, nie, zostaw, nie dotykaj, nie...! 
      – Ał! Lloyd, Lloyd, spokojnie, to ja! Canagan!  Wilk złapał okładające go ręce w nadgarstkach, odciągając je na boki i zmuszając, by ich spanikowany właściciel na niego popatrzył, a w strawionych gorączką oczach pojawił się błysk zrozumienia.

      – Sz-szarak...? – Przestał się rzucać, wgapiając weń dłuższą chwilę, a potem rozglądając nieprzytomnie. – Gdzie my... Co się stało? 
      – Zemdlałeś. – Puścił nadgarstki uspokojonego chłopaka, kiedy ten opadł z powrotem na poduszkę. – Zrobiliśmy postój, dopóki nie wyzdrowiejesz. Dobrze, że się obudziłeś, Idris kończy gotować zupę. – Poprawił nieco przekrzywiony okład, przesuwając przyjemnie chłodnym wierzchem dłoni po gorącym policzku i wpatrując się z czułością w pełne zdezorientowania oczy.

      – Z-zupę...?
      – Mhm. Specjalnie dla ciebie. 
      – Dla mnie...  rozgorączkowany brunet sam nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co mówi.
      Can się uśmiechnął.
      – Zaraz wrócę  powiedział, przykrywając chorego na nowo kocem, po czym poszedł poinformować o jego przebudzeniu.

~~*~~

      Idris przelała gotową zupę do naczyń (między innymi oczyszczonych opakowań, które zostały po innych pokarmach) i rozdała, a wszyscy oprócz Canagana, który wziął dwie porcje i poszedł do Lloyda, usiedli w kółeczku wokół wciąż palącego się ogniska i zaczęli zajadać tymi pysznościami, jak zwykle żywo przy tym rozmawiając i ku uciesze zielarki zachwalając je w głos.
      Jedynie Vitalio siedział samotnie i cicho z boku.

      Próbował wcześniej zagadać do Ketry, ale został spiorunowany wzrokiem zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, a przed tym jak kozioł odszedł, usłyszał od niego tylko: Jesteś debilem, wiesz?

      Dostał wtedy na chwilę niezłego mindfucka, acz zaraz podszedł do Teda, pytając, czy nie wie może, co kozła ugryzło. Jednak ten z kolei speszył się tylko strasznie i wydukał, że musi przynieść jeszcze trochę drewna, po czym odszedł tak szybko, jakby to była co najmniej sprawa życia i śmierci.

Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|Where stories live. Discover now