11. Jak rozpętać burzę

618 74 172
                                    

      Deszcz padał tak mocno, że pojedyncze krople zlewały się w jedną, lejącą się z nieba niczym wielkiego wodospadu wodę. Ciemność przeszywały tylko błyskające raz po raz pioruny, a towarzyszące im głośne grzmoty dokładały rumoru do świszczącego, obrywającego gałęzie drzew wiatru.

      Ted, Canagan i Idris już jakiś czas temu schronili się w jaskini i teraz dziewczyna od dawna smacznie chrapała ze swoim niewielkim, niebieskim kocykiem na ramionach. Ted siedział oparty o tylną ścianę, od której jego plecy oddzielał brązowy koc z plecaka Canagana, i rysował ostrym kamykiem po podłożu, a wilk stał u wylotu z rękami splecionymi luźno na piersi. Opierał się o kamień z boku z zamkniętymi oczami i zadartą głową, wsłuchując w dźwięki burzy, podczas gdy ściana z wody spływała przed nim z "dachu" na ziemię.
      Nagle tak huknęło, że aż otworzył oczy, które pozostały jednak spokojne.
      Obrócił się w kierunku szatyna.
      – Mam nadzieję, że nasi przyjaciele znaleźli schronienie. Dawno nie widziałem takiej zawieruchy  odezwał się, siadając obok niego z westchnieniem zadowolenia, jakby ten fakt wyjątkowo go radował.

      – T-taaa...  zgodził się Ted, patrząc gdzieś w bok na rysowane bohomazy. 
      Głos mu drżał.

      Wilkołak spojrzał na niego.
      – Wszystko w porządku? 
      – Taa-ak... Tak, tylko... Martwię się o swojego konia. Uciekł mi i jest teraz gdzieś daleko stąd, całkiem sam – odpowiedział, trochę jakby zmieszany, wciąż wbijając wzrok w podłogę. A gdy gdzieś nad nimi znowu zagrzmiało, patrzący na niego Canagan zauważył, że lekko się wzdrygnął.

      Nagle rysujący w kamieniu chłopak poczuł jak jego druga, leżąca na ziemi dłoń jest nakrywana przez inną, ciepłą, o zaskakująco delikatnej skórze.
      Oderwał wzrok od rysunku, oglądając się na wilka, który z odchyloną do tyłu głową, zamkniętymi oczami i lekkim uśmiechem na ustach poklepał go po dłoni
      – Na pewno nic mu nie jest  i wcale później tej swojej nie zabrał.
      – Oby  westchnął i też oparł głowę o ścianę za nimi.

      Zaraz ją jednak poderwał, gdy ponownie zagrzmiało.

      – Hej, wiesz za co lubię burze?  zagadał Canagan, widząc to.
      – ...Za co?  Przeniósł wzrok z wejścia jaskini na szarowłosego.
      – Siedząc tutaj może tego nie czuć, choć jak dla mnie jest sucho i całkiem przyjemnie, ale wyobraź sobie: Jesteś w swoim małym, przytulnym domku. Za oknem istny chaos, wiatr, deszcz i zawierucha. Ale ciebie to nie dotyczy. Ty siedzisz sobie w fotelu, przykryty kocem, w dłoni książka, na stoliku herbata i świeca, która swoim ciepłym, żółtym światłem rozświetla pomieszczenie, kontrastując z mrokiem na zewnątrz. I ten deszcz, stukający o parapet... – mówił wolno, nastrojowo, a na koniec całkiem się rozmarzył, i choć Tadeo nie podzielał jego miłości do takiej pogody na zewnątrz, opowiadał o niej w taki sposób, że on także się odprężył.

      A przynajmniej dopóki znów nie huknęło tak głośno i gwałtownie, że aż zacisnął rękę na tej wilczej, obracając się w kierunku, z którego dobiegł grzmot. Zaraz spojrzał na ich złączone palce zmieszany, lecz Canagan tylko oddał uścisk, w ogóle tego nie komentując, a zamiast tego znowu go zagadując:
      – A może opowiesz mi, jak się tu właściwie znalazłeś, co?
      I Teddy – zalany falą wdzięczności i sympatii do tego wilkołaka – zaczął opowiadać całą historię. Po chwili tak wciągnął się w rozmowę, że udało mu się na dobre zapomnieć o swoim strachu, Dunkierce, a nawet o tym, jak jego rodzina (której powiedział, że idzie z przyjaciółmi na kilkudniowy biwak, aby pożegnać się przed wyjazdem) zmartwi się, gdy nie wróci na czas do domu.

Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|Where stories live. Discover now