25. Jak rozebrać szatana

613 69 133
                                    

      Canagan przedarł się przez porastający wyjście Ospiflor słoneczny, wyprowadzając na to faktyczne słońce wciąż trzymającego się za nim Teda, puszczając jego dłoń, po czym odstawiając na ziemię Lloyda, który z ulgą przyjął dzienne światło, zwłaszcza że na ostatnim odcinku drogi znowu miał jakieś niepokojące przeczucie.
      Jakby coś złego się do nich zbliżało.

      – No i jesteśmy, z tego co czułem reszta też powinna niedługo do nas dołączyć, tylko Idris nie idzie w dobrą stronę, chyba utknęła. Poczekajcie tutaj, a ja lecę jej pomóc. Ty  Wilcza dłoń wylądowała na głowie Teda. – zajmij się Lloydem, a ty  Druga to samo zrobiła z brunetem. – pamiętaj, co ci powiedziałem. Zaraz wracam.

      – Can...! – Nim Lloyd zdążył przemyśleć ten ruch, jego ręka wystrzeliła do przodu i złapała za materiał koszuli na łokciu wilka, zatrzymując go. Ten obrócił się zaskoczony, a wpatrujący się z niepokojem w wejście do ciemnych tuneli chłopak zaraz przeniósł spojrzenie na swoją dłoń, dopiero teraz uświadamiając sobie co zrobił i automatycznie zwalniając uścisk. – Nic...
      Canagan uśmiechnął się tylko i rozczochrał czuprynę oburzonego tym gestem bruneta.
      – Zaraz wracam – powtórzył łagodnie i na powrót się obrócił, tym razem znikając w jaskini.

      Łotrzyk ze wciąż nadąsaną miną zaczesał włosy do tyłu i odszedł od wejścia do niej, a wpatrujący się w miejsce gdzie zniknęły plecy szarowłosego i trzymający się za (dziwnie odkrytą swoją drogą) głowę Teddy odmarzł na to i ruszył za nim ze słowami:
      – Hej, a ty gdzie?  Nie uzyskał tym jednak ani zawrócenia, ani nawet odpowiedzi.
      Podbiegł trochę i już miał położyć dłoń na ramieniu chłopaka i go zreprymendować, gdy nagle zamarł, a zmieniające się ze złych w zaskoczone oczy zwróciły na widok, na który Lloyd sam przystanął.

      Kanion, którym jeszcze niedawno szli, był doszczętnie zniszczony na całej widocznej długości, tak, że teraz już nikt by nim nie przeszedł.

      Zamiast słów, które miał skierować do towarzysza, a które wypadły mu z głowy, z ust oniemiałego szatyna wyszło:
      – Mam nadzieję, że tamtej dwójce nic się nie stało...
      Przyglądający się temu co pozostało z kanionu brunet zmarszczył brwi, już mając zapytać, o jaką dwójkę Teddy znów się martwi, gdy wtem – jak na zawołanie – jakiś cień przebiegł przez nich z góry.
      Obaj unieśli wzrok, odwracając się.

      Białe chmury na niebie przecinał czerwony smok, zmierzając w kierunku, w którym sami szli, i dzierżąc za pomocą wszystkich czterech łap "swój" głaz. Na jego wierzchu, między tylnymi łapami bestii, niemożliwy dla niej do zauważenia leżał bury, prążkowany kocur.

      Patrząc za nimi, Lloyd doznał jakiegoś dziwnego uczucia, którego jednak nie potrafił nazwać. W dalszym ciągu zadzierając brodę, zamyślony, wsunął ręce do kieszeni... i w jednej z nich wyczuł wciąż znajdujący się tam przedmiot, o którym zdążył zapomnieć.
     Spojrzał zaskoczony na leżący w dłoni kamień, a potem na stojącego trochę z przodu ze wzrokiem dalej skierowanym w górę, nieuważnego szatyna, z którym był tu całkiem sam...

      Zaraz jednak pokręcił głową i już miał schować kamień z powrotem do kieszeni, gdy ktoś złapał za jego nadgarstek i wykręcił go ze słowami:
      – Nawet o tym nie myśl.

      Obaj odwrócili na wściekłego Vitalia głowy, a w chwili w której zrobił to Ted, z wykręconej ręki wypadła potencjalna broń.
      Zaskoczenie i przestrach w błękitnych oczach szybko zastąpił zawód.
      Już mu się wydawało, że wtedy, w jaskini, nawiązała się pomiędzy nim a Lloydem jakakolwiek, choćby cienka nić porozumienia... No cóż...

Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|Where stories live. Discover now