Ketra prowadził, trzymając magiczną mapę, którą spakowała Artiemu Althea, a Dunkierka szła za nim. Dzięki temu Ted nie musiał się zbytnio skupiać na kierowaniu, a bardziej na tym, by jego towarzysz jazdy nie spadł z konia, bo najwidoczniej miał do tego talent. Zwłaszcza po tym, jak przeszli do kłusa.
Mimo że ostrzegał chłopaka – który przyzwyczaił się już do bujania w stępie i ostatecznie zaczytał w księdze – przed wybiciem w przejściu z jednego tempa do drugiego, ten i tak znowu by spadł, gdyby go nie złapał... znowu.Później w takt rytmicznego wybijania z "siodła" czarodziej co jakiś czas zaczynał zsuwać się to w jedną, to w drugą stronę, nawet tego nie zauważając, naiwnie podziwiając widoki albo przeglądając książkę, i gdyby nie Teddy – któremu chwała za jego anielską cierpliwość – spadłby jeszcze wiele razy.
Dużo lepiej trzymali się chłopcy z przodu. Monk ani myślał zwolnić Vitalia z niedźwiedziego uścisku, a ten z kolei opierał się o ketrowe plecy i tym sposobem obaj przysypiali, pokładając się na sobie.W końcu centaur zatrzymał się na otoczonej drzewami polance.
– Dobra, zarządzam postój. To świetne miejsce na obóz, a chyba wszyscy jesteśmy wykończeni. No, może z wyjątkiem Kartisa.
Chłopak, który od jakiegoś czasu żywo ględził Tedowi nad uchem o rodzajach ziół jakie mijali, przerwał, aby powiedzieć:
– Wystarczy Arti. Jak się z tego zsiada?
– Czekaj, najpierw ja. – Szatyn zgrabnie zeskoczył z końskiego grzbietu.
– Dobra, najpierw przełóż nogę... Nie tą! Tą dru... Czekaj, nie w tę str...*ŁUP*
– ...No. To zsiadłeś.
Stojący już na ziemi Vito zaśmiał się, po czym wyciągnął ręce do Monka, który bez problemu zsunął się do niego, również ze śmiechem. Ujął trytona pod pachami i sprowadził na dół, lecz pod tym niemal natychmiast ugięły się kolana, gorzej niż w namiocie.
– Łoł, komuś tu zdrętwiały nogi. – Złapał go mocno. – Musisz zacząć ćwiczyć i je rozruszać, jeśli chcesz nauczyć się chodzić.
– Mogę w tym pomóc – zaoferował się Ketra.
– To wy poćwiczcie, a my rozbijemy obóz, nie Arti?
– Jasne, z moją pomocą nawet nie będziesz musiał tego używać. – Czarownik zdążył już się podnieść i przerwał otrzepywanie spodni, by wskazać na wyciągany przez Teda młotek.
– A tak, magia. Zapomniałem. – Ten schował narzędzie z powrotem do sakwy.– No, wy dwaj sobie poradzicie. A ty Monkuś łap się mnie, rozruszamy cię trochę. – Ketra nadstawił swojego grzbietu, a Monk oparł się na nim z małą pomocą Vitalia, który objął go z drugiej strony, i z taką asekuracją syren wybrał się na swój pierwszy w życiu, powolny spacer, podczas gdy Tadeo z Kartisem zaczęli rozbijać obóz.
~~*~~
Na drodze do rozbicia obozu stanęło kilka problemów; na przykład gdy Ted poszedł do lasu po podpałkę, zostawiając Artiemu rozstawienie namiotów, i tak jak ten nie miał problemu z własnym – magicznie rozstawiającą się kostką – tak gdy szatyn wrócił, zastał go zaplątanego w rurki, śledzie i materiał tego swojego. Ostatecznie musieli jednak użyć młotka, lecz w końcu brązowy, najzwyklejszy, niewielki namiot stanął obok trochę większego i sporo wyższego fioletowego tipi.
Teraz już wszyscy (oprócz Dunkierki oczywiście, która pasła się nieco dalej) siedzieli przy ognisku, przy którego rozpaleniu akurat czarodziej był przydatny. Wybrali z zabranego prowiantu najszybciej psującą się rzecz, a więc spakowane przez Teda kiełbaski, i raczyli się nimi.
YOU ARE READING
Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|
AdventurePrzedwczoraj leżałem na piasku Właściwie tak samo, jak dzisiaj, Tylko wtedy leżałem z tobą, A teraz w pustce i ciszy. Wczoraj trzymałem świat w dłoniach, Drżąc, że mogę go stracić, Noc temu uciekłem z domu Po to, żeby cię zobaczyć. Piliśmy przy cz...