17. Jak być szatanem

504 67 70
                                    

      Ted powoli odsłonił oczy, obawiając, jaki widok im się ukaże.

      Canagan i Lloyd stali tyłem do niego, obaj zwróceni w kierunku dziwnego głazu z wielkim okiem. Canagan trzymał nadgarstek Lloyda ze strzelbą skierowaną w górę, gdzie posyłała ulatujący dym, drugą dłoń przyciskając mocno do ucha.

      – Przepraszamy, przepraszamy!  tłumaczył cyklopowi – To niechcący, nie przejmuj się, śpij dalej.

      Zmęczony stwór widać nie chciał wdawać się z nim w polemikę w środku nocy, bo powoli opuścił z powrotem powiekę.

      Lloyd, któremu serce szybko gnało w piersi, i to nie tylko z powodu tego obrzydliwego głazo-potwora, obejrzał się z przestrachem na trzymającego się za ucho szarowłosego.
      – K-... Canagan...? 

      Wilk spojrzał na niego, wciąż z dłonią na uchu... którą nagle zabrał, uśmiechając się i pokazując, że jest całe i zdrowe.
      – Mam cię. 

      – . . . NO ŻESZ TY W DUPĘ ZAFAJDANY...! – Po chwili szoku Lloyd zaczął się drzeć i wyrywać, lecz Canagan tylko się roześmiał, obejmując go w pasie już wolną ręką, a drugą wyrywając spluwę.
      – Aaaaa, a komu to tak szybko serduszko wali? Nie chciało się mnie skrzywdzić, co? Pewnie, że się nie chciało...
      – ZAMKNIJ RYJ, JEBANY KUNDLU! DAJ MI TO, TYM RAZEM NA PEWNO TRAFIĘ, ODSTRZELĘ CI TEN GŁUPI PYSK! – Podskakiwał z wyciągniętą ręką do trzymanej przez wilkołaka wysoko nad głową broni, a ten tylko zaśmiewał się, drocząc z nim i przyciskając mocno do siebie.

      Oszołomiony Ted podszedł do nich, wpatrując się w te akrobacje.
      – W porządku, Teddy?  Wilk spojrzał na niego, wciąż przytrzymując wyklinającego, próbującego wyskoczyć do jego drugiej, wyciągniętej ręki chłopaka.
      – T-tak... Chyba tak... 
      Can już chciał znowu coś do szatyna powiedzieć, ignorując marne wysiłki niziołka, gdy pod tym – po jednym z wyskoków – nagle ugięły się wycieńczone nogi.
      – Łoł, łoł, spokojnie.  Odrzucił broń, łapiąc obiema rękami uciekiniera, który nie miał już siły krzyczeć i jedynie dyszał mu w pierś. 

      – Aż ci bandaże na stopach całkiem przetarło, biegłeś całą drogę? Gdzie twoje ubrania?
      Lloyd wskazał tylko drżącą ręką na krzaki. 
      – Teddy, weźmiesz je? I schowaj tam przy okazji te pukawki – poprosił wilkor, łapiąc bruneta pod kolanami i podnosząc, na co ten nawet nie miał siły protestować. Teddy skinął głową i wziął obie spluwy, przy drugiej sprawdzając stan leżących obok niej panów (będą mieli podwójny ból głowy – od kaca i uderzenia – ale poza tym nic nie powinno im zagrażać), po czym udał się z nimi do wskazanych zarośli.

      – Jakim cudem zawsze mnie znajdujesz...  wychrypiał leżący w ramionach Canagana Lloyd, patrząc na niego spod półprzymkniętych powiek.
      Ten uśmiechnął się tylko
      – Tajemnica  podnosząc trochę chłopaka, tak że owiał go jego słodki zapach.

      Przypatrujący się temu Ted wrócił do nich z płaszczem i butami. 
      – Tym tam nic nie jest?  Wilk wskazał na ogłuszonych mężczyzn.
      – Na to wygląda, nie dostali mocno. Powinni niedługo się obudzić. 
      – Świetnie. To wracajmy, zanim nasi się obudzą, wraz z alarmem bojowym.  Ruszył w drogę powrotną, a szatyn podbiegł trochę, zrównując z nim krok.

      – Nie jest za ciężki?  zapytał, wskazując na przysypiającego w wilczych ramionach chłopaka, w razie czego będąc gotowym pomóc w niesieniu go, ale Can prychnął tylko.
      – Prawdopodobnie lżejszy niż same te buciory.
      Teddy zerknął na niesione trapery i wzruszył ramionami, zadowalając się tym żartem jako zaprzeczeniem.

Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz