13. Jak postępować z szatanem

625 74 137
                                    

      Vitalio obudził się, gdy słońce dopiero leniwie zaczęło wstawać, przysłaniane tylko przez kilka jasnych obłoków, gdyż po chmurach burzowych nie było już śladu. Zasnął odwrócony do tylnej ściany jaskini, z głową na swojej torbie i tylko w nowych, suchych ubraniach na sobie (stare suszyły się nieopodal), ale po obudzeniu był przykryty kocem.
      Podniósł się do siadu, biorąc w dłoń materiał i przyglądając mu. Przeniósł wzrok na Gorga i Pilipixa, do których musiał należeć.

      Wilkołak był w swojej przejściowej formie, cały pokryty brązowym futrem, i obejmował wtulonego w nie, uśmiechającego się przez sen chochlika. Obok nich, tam gdzie go położyli, wciąż leżał i spał Monk, tylko teraz już także opatulony kocem, zapewne również przez tę dwójkę. Jeden musiał służyć im, a drugi był pewnie dla nieobecnego już Lloyda.

      Vito wstał, wziął ze swojej torby fajki i zapalniczkę, złożył koc i przeszedł z końca jaskini, gdzie spał, do nich – na początek – gdzie włożył go do plecaka Gorga. Zerknął przelotnie na syrena, po czym wyszedł na zewnątrz.

      Był mglisty poranek, ale nawet przez mgłę widać było już (a może wciąż) widniejącą na niebie wiązkę fiołkowego światła i to, jaki armagedon pozostawiła po sobie burza.
      Nie przejmując się nim, poszedł się przejść.

      Gdy odszedł w miarę daleko, znalazł spory kamień i usiadł na nim, przeglądając się w kałuży nieopodal. Miał wielkie wory pod oczami oraz splątane włosy. Przeczesał je palcami, wzdychając i odchylając się w tył z opuszczonymi powiekami.
      Chłód i wilgoć poranka wpływały orzeźwiająco na jego zmęczony umysł, który wciąż zaprzątały rewelacje, jakich dowiedział się wczoraj o swoim najlepszym przyjacielu.

      Zaraz się zgarbił, opuszczając głowę, którą zalała fala wspomnień o wczorajszym wyznaniu, oraz chowając twarz w dłoniach.

      Odetchnął głęboko kilka razy, odegnał natrętne myśli, po czym podniósł głowę.
      Wstał, poklepał się po policzkach, przybierając obojętny wyraz twarzy, ułożył irokeza, zapalił papierosa, i ruszył w powolną drogę powrotną.

~~*~~

      W drugiej jaskini to Lloyd obudził się pierwszy z niespokojnego snu. Przetarł wiecznie podkrążone, niewyspane oczy i rozejrzał się nieprzytomnie, ale wszyscy oczywiście jeszcze spali, było bardzo wcześnie. On też nie pogardziłby choć jednorazowym porządnym wyspaniem się, jednak dzisiaj jego koszmary poszły mu wyjątkowo na rękę. Nie po to uciekał tyle kilometrów w taką burzę od Dużego Złego Wilka, by wpaść w łapy drugiego, mniejszego i nie tak złego, żeby z powrotem go do niego przyprowadził. "Ochroniarzy" było mniej, w dodatku wszyscy nieprzytomni, a on nie był związany, no musiało się wreszcie udać.
      Jedynym problemem było to, że nie licząc bandaży był w samych bokserkach (jego cholerny "wybawca" musiał mu oczywiście wczoraj popsuć plany), acz już wypatrzył swoje ubrania na kamieniu, najwyżej je zgarnie i założy jak ucieknie wystarczająco daleko. Musiał tylko się stąd wydostać i nie obudzić nikogo.
      On i śpiący obok pod tym samym kocem szatyn byli "zamknięci" przez rozłożone i dotykające ściany z obu ich stron kopyta Idris. Będzie musiał się przez nią przegramolić, ale na szczęście tej centaurzycy nawet tornado by nie obudziło. Walona farciara.

      Problem w tym, że na jej przednich nogach spał oparty o nie Canagan, a on i jego wilcze uszy miały już lżejszy sen.
      Spojrzał na Teda, o którym nic nie wiedział, i postanowił zaryzykować dostanie się przez niego do tylnych kopyt.
      Gdy tylko aczkolwiek spróbował przejść przez wyciągnięte nogi, ich właściciel poruszył się niespokojnie i wymamrotał coś przez sen, a on od razu się cofnął. Zmienił zdanie i wybrał jednak parę kopyt bliżej siebie, postanawiając po prostu bardzo uważać i ominąć wilkołaka.

Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|Where stories live. Discover now