16. Jak być (nie)winnym

535 65 100
                                    

      Canagana obudził w nocy domagający się opróżnienia pęcherz. Wilk otworzył oczy, natrafiając nimi na tył głowy śpiącego twarzą do ścianki namiotu syrena. Odwrócił się, chcąc wstać, i nieopatrznie trącił przy tym ręką o głowę wciśniętego w jego plecy Teddiego, którą zaraz pogładził przepraszająco, gdy ten poruszył się, marszcząc nos i coś mamrocząc.

      Kiedy weszli do namiotu, Monk już spał, co można było łatwo stwierdzić po nieświecącym wyrostku czołowym, w którego głębi żarzył się jedynie malutki, ledwo zauważalny punkcik (podobno całkiem zgasnąć miał tylko wraz z ostatnim oddechem trytona). A choć wiedzieli, że głębinowiec niekoniecznie potrzebuje koca, i tak postanowili się nim jak najlepiej podzielić, dlatego też spali tak ściśnięci.

      Teraz Can spróbował wygrzebać się ze środka, nie budząc przy tym żadnego z towarzyszy. A gdy już udało mu się przegramolić przez Teda, przykrył go jeszcze na powrót ciepłym materiałem, po czym wyszedł z namiotu.
      Przetarł zmęczone oczy i przeszedł na jego tyły, odchodząc trochę w krzaki, gdzie podlał jedno z drzew. Jak skończył, zawrócił w kierunku ich "pola namiotowego", a księżyc wyszedł zza chmury i oświetlił sylwetki śpiących w najlepsze, pokładających się na sobie centaurów oraz malujące się pod kocem nieruchome wybrzuszenie przy drzewie.
      Schylił się, by wejść do namiotu, i wsunął rękę pod jego połę...      
      Zaraz, zaraz...
      Nieruchome?

      Odwrócił głowę, znowu przyglądając się opartemu o pień kocowi. Puścił trzymany materiał, prostując się i podchodząc do miejsca snu wiecznego (nawet ze skrępowanymi ruchami) wiercipiętka, a z każdym krokiem jego złe przeczucia rosły i ostatni kawałek pokonał biegiem, łapiąc za koc i odrzucając go zamaszyście.
      Liana dalej była owinięta wokół drzewa, ale jej dół był rozciągnięty, a miękka ziemia pod nią wydrążona w niewielki dołek. Nieopodal leżała wyszczerbiona łyżka.

      Wilkor schylił się i powąchał pachnące Lloydem miejsce (chłopak zostawił na ziemi mały, lecz niezwykle wonny ślad krwi), by zaraz odejść trochę i okręcić się na wszystkie strony, z zamkniętymi oczami węsząc w powietrzu.
      Może i nie był najsilniejszym z wilkołaków, ale w tropieniu nigdy nie miał sobie równych, i tym razem także szybko wyczuł, skąd dobiegała charakterystyczna woń Lloyda.
      Otworzył oczy.
      Wyimaginowana ścieżka zapachowa prowadziła w stronę kompleksu ludzkich miast, w którym byli wcześniej z Idris. Niedobrze.

      Zaczął szybko zdejmować z siebie ubrania, chcąc jak najprędzej ruszyć w pogoń za brunetem.

~~*~~

      W namiocie, zbudzony przez Canagana i zaniepokojony jego przedłużającą się nieobecnością oraz szmerami na zewnątrz, Ted również wyszedł spod koca, zostawiając śpiącego pod nim Monka samego. Na czworaka podpełzł do poły wyjścia i ją rozsunął, wyglądając przez materiał z cichym:
      – Can...? – Podniósł głowę, przecierając zaspane oko, a to co ujrzał sprawiło, że otworzył oboje oczu szeroko i spłonął rumieńcem.

      Odwrócony do niego plecami mężczyzna ściągał właśnie z siebie ostatnią część garderoby: białą koszulę, która zatrzymała się na łokciach, spływając falami na nagie uda, gdyż wywołany obejrzał się przez ramię, zaprzestając na chwilę czynności. Rzucający niebieskawe światło na jego szczupłą sylwetkę księżyc błysnął w białym kle, który wyłonił się z lekko rozchylonych w zaskoczeniu ust, podczas gdy żółte ślepia błyszczały dziko.

      Tadeo z całych sił zawsze chciał być normalny; to znaczy znaleźć sobie kobietę, którą mógłby przedstawić rodzinie, nie narażając ich na wstyd i wytykanie palcami ze strony reszty wsi, z którą wziąłby ślub, miał dzieci i żył najnormalniejszym, spokojnym życiem.
      Ale nic nie mógł poradzić na to, że to właśnie męskie ciała działały nań tak, jak nagie ciało Canagana (który po sekundzie zaskoczenia bez skrępowania zrzucił z siebie również koszulę, podchodząc do niego) właśnie w tej chwili.

Saga Nici 2: Poróżnieni. |boys love story|Where stories live. Discover now