Rozdział 7

7.3K 570 301
                                    

Wokół mnie panowała nieprzenikniona ciemność.

Nie miałam pojęcia, gdzie jestem ani co się ze mną dzieje. Właściwie, to jak się tu znalazłam?

Przez moją głowę zaczęły przepływać rozmaite obrazy, aż w końcu pozostał tylko jeden - krwawe oczy.

W jednej chwili przypomniałam sobie, co się stało.
Ale czy to znaczy, że ja...

Umarłam?

- Ależ skąd, moje dziecko. Jesteś jak najbardziej żywa. To jeszcze nie pora na ciebie.

Głos dobiegał z ciemności, ale ten nie wywoływał dreszczy na mojej skórze. Wręcz przeciwnie, po moim ciele rozeszła się fala ciepła, wywołując tym samym lekkie mrowienie.

- Chociaż wciąż jesteś żywa, weszłaś tak jakby w stan... zawieszenia - kontynuowało majestatyczne stworzenie, przyglądające mi się z boku. - Zapewne zorientowałaś się, że dar Feniksa, to dar życia. Ta sama moc, która ratuje innych, uratowała również ciebie. Oczywiście nie bez pomocy - dodał. - Nie jesteś nieśmiertelna, jednak gdy zaczęłaś przekraczać granicę między życiem a śmiercią, mój dar zatrzymał twoją aurę w tym oto miejscu. Teraz tylko od ciebie zależy to, czy wrócisz na ziemię, czy pójdziesz dalej. Cokolwiek jednak wybierzesz, nie będzie już powrotu - ostrzegł. - Zastanów się dobrze.

Przez chwilę pomyślałam o tym, jak cudownie by było nie odczuwać bólu i cierpienia. Nie musiałabym się o nic martwić.

Zrobiłam krok do przodu, w stronę, która wydawała się ciemniejsza niż reszta otoczenia, jednak szybko cofnęłam się z powrotem.

Feniks powiedział, że nie jestem nieśmiertelna, a to znaczy, że potwór zabiłby mnie bez problemu... Gdyby ktoś mu nie przeszkodził.

Oczyma wyobraźni ujrzałam Nathaniela wykrwawiającego się na ziemi. Nie mogłam go przecież tam zostawić. Nie po tym, jak zapewne po raz kolejny uratował mi tyłek.

- Chcę wrócić - powiedziałam w przestrzeń.

Ciepło goszczące do tej pory na mojej skórze przybrało na sile. Miałam wrażenie, jakby powoli w nią wsiąkało i płynęło razem z krwią.

Rana na szyi mrowiła coraz bardziej.
Ciemność rozjaśnił blask, z początku delikatny, lecz rósł z każdą chwilą, aż w końcu została tylko biel.

- Oż w mordę! - usłyszałam krzyk, a potem poczułam, że spadam. Po chwili pojawił się ból, rozchodzący się po moim ciele.
Otworzyłam oczy, rozglądając się dookoła.

Leżałam na ziemi.

Wciąż byłam w lesie, jednak księżyc ustąpił miejsca słońcu, które teraz powoli wspinało się na horyzoncie. Nie było nigdzie polany, za to tuż obok przepływała rzeka, a jej szum wydawał się głośny pośród panującej tu ciszy.

Mój wzrok padł na człowieka stojącego nieopodal. Szybko zorientowałam się, że to nie Nathaniel i spróbowałam się podnieść, ale nic z tego. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa.

Jęknęłam cicho i czekałam na ruch nieznajomego. Po posturze wywnioskowałam, że to mężczyzna, jednak na tym się kończyły moje spostrzeżenia, gdyż twarz zasłaniał czarny kaptur nisko opuszczony na oczy.

- Kim ty, do ciężkiego licha, jesteś?! Świeciłaś się! - Głos miał niski, głęboki i z lekką chrypką. Był stanowczy i zimny, aż ciarki mnie przeszły.

Rozluźniłam się trochę. W końcu, gdyby chciał mnie zabić, już by to zrobił. Nie mogłam mu pokazać, że się denerwuję. Musiałam grać twardą.

Dziedzictwo FeniksaWhere stories live. Discover now