Rozdział 35

5K 391 423
                                    

Tej nocy nie spałam zbyt dobrze.

Co chwilę budziłam się, mając przed oczami rzeź, która rozegrała się dawno temu w tym lesie.

Dlatego też wstałam wraz ze wschodem słońca. Byłam zmęczona po nieprzespanej nocy, ale przyzwyczaiłam się już do tego.

Chcąc dać chłopcom trochę więcej czasu na sen, oddaliłam się nieznacznie i zaczęłam rozgrzewać mięśnie. Nie było mi to szczególnie potrzebne, jednak lubiłam czuć, jak pracują.

Po mniej więcej godzinie wróciłam do naszego skromnego obozowiska i zaczęłam przygotowywać śniadanie. Właśnie układałam kawałki upieczonego mięsa na pajdach chleba, gdy poczułam czyjąś dłoń na ramieniu.

- Długo już nie śpisz?

Spojrzałam w błękitne, zaspane oczy i uśmiechnęłam się do ich właściciela.

- Ciężka noc, co poradzić? - mruknęłam i wzięłam się za dokończenie posiłku.

- Annael... - zaczął niepewnie. - Wiesz, że zależy mi na tym, abyś była bezpieczna. Kocham cię jak własną siostrę, dlatego proszę, uważaj na Czar... Na Gabriela. Nie będę ci niczego zabraniał ani nakazywał, bo wiem, że to nic nie da, więc pozostaje mi tylko prosić. Uważaj na siebie.

W jego oczach ujrzałam troskę, którą mało kto mi w życiu okazywał. Nie byłam w stanie wydusić z siebie słowa, dlatego po prostu  przytuliłam się do chłopaka. Otoczył mnie ramionami i staliśmy tak w milczeniu jakiś czas, gdy usłyszeliśmy chrząknięcie.

Odskoczyliśmy od siebie zaskoczeni. Przed nami, z założonymi rękoma, stał Ethan i patrzył na nas ze zmarszczonymi brwiami. Nerwowo przygryzał wnętrze policzka.

- Przeszkodziłem wam w czymś? - Jego głos był niepewny, jakby szykował się na odpowiedź, że owszem, przeszkodził.

Nathaniel pierwszy się otrząsnął. Objął mnie ręką w pasie i poprowadził w stronę bruneta, mówiąc:

- Ależ skąd! Oficjalnie mam nowego członka w rodzinie, prawda siostrzyczko? - Mrugnął do mnie, po czym nagle zamyślił się i rzekł: - Chociaż tu powstaje pewien problem, bo skoro ty jesteś dla mnie siostrą, a Ethan jest mi bratem... Czy wasz związek nie podchodzi pod kazirodztwo?

Brunet parsknął śmiechem, a ja stałam jak słup soli, gapiąc się na blondyna.

- Wasza wysokość mi wybaczy, ale jesteś naprawdę głupi, książę - parsknął zielonooki.

- Och, aż nadto mi schlebiasz, mój wierny obrońco - odparł blondyn i poklepał przyjaciela po ramieniu. Następnie szepnął mu coś na ucho, jednak postarał się, abym nie usłyszała ani słowa. Ethan uśmiechnął się lekko, po czym oboje uścisnęli się jak bracia.

- To co, wcinamy śniadanie i włazimy do jaskini? - Brunet podszedł do mnie i objął mnie w pasie, po czym mruknął mi do ucha: - Mam nadzieję, że żadnej szarlotki ze sobą nie wzięłaś, słońce.

Wyszczerzyłam się do niego najszerzej, jak potrafiłam.

- Chcesz się przekonać, słońce? - zaakcentowałam ostatnie słowo.

Mina chłopaka automatycznie zrzedła.

- Jesteś potworem, nie kobietą - burknął.

- Przyjacielu, to jedno i to samo - wtrącił się książę, pałaszując już kanapkę. - Naucz się z tym żyć, tak jest łatwiej.

Chciałam zdzielić go po głowie, jednak ten szybko zrobił unik.

-Koniec tego dobrego, jedzcie śniadanie, wy nienasycone żarłoki i idziemy szukać sztyletu.

Dziedzictwo FeniksaWhere stories live. Discover now