Rozdział 27

5.6K 461 371
                                    

*Ethan

Szedłem pieszo, prowadząc za lejce czarnego ogiera.

Postanowiliśmy iść o własnych siłach, gdyż las stawał się coraz gęstszy, a to znacznie utrudniało jazdę konną.

Trzymałem się z tyłu, zerkając co jakiś czas na Nathaniela i Annael, którzy rozmawiali ze sobą, co i rusz śmiejąc się cicho.

Długo nie mogłem zasnąć po wczorajszej rozmowie, a gdy w końcu mi się to udało, obudziłem się, dręczony przez koszmary.

A co jeśli Nath miał rację? Czy to możliwe, że się zakochałem? Czy ona była tą jedyną? Moją bratnią duszą?

Z początku chciałem protestować. Wciąż uważałem, że dziewczyna powinna być z moim przyjacielem, jednak nigdy nie widziałem księcia tak poważnego i znałem go na tyle dobrze, iż wiedziałem, że nie odpuści.

Albo ja zyskam jej serce, albo żaden z nas tego nie zrobi.

A może tak by było najlepiej? Gdy to wszystko się skończy, każdy z nas pójdzie w swoją stronę, a ona znajdzie mężczyznę, który da jej to, czego potrzebuje.

Na samą myśl o jakimś gościu, który trzyma w ramionach elfkę, zrobiło mi się niedobrze. Poczułem, jak fala gniewu przepływa przez moje ciało i już wiedziałem, że przepadłem.

Chłopak miał rację, zależało mi na niej i powinienem o nią walczyć, jednak czy miałem jakiekolwiek szanse?

Ponownie zerknąłem na dziewczynę i nieświadomie uśmiechnąłem się lekko.

Zauważyłem, że kiedy była bardzo pochłonięta rozmową, jej oczy mieniły się różnymi odcieniami fioletu, a ręce miała dosłownie wszędzie, energicznie nimi gestykulując.

Jej głos był jak muzyka dla moich uszu, a ja...

A ja wpadłem totalnie po uszy i zachowywałem się jak jakiś romantyk od siedmiu boleści.

Oderwałem od niej wzrok i pozbierałem resztki mojej męskości, a następnie podszedłem bliżej nich.

- O, Ethan! Dobrze, że jesteś! Właśnie mówiłam Nathanielowi, że wyczuwam tutaj coś dziwnego. Wydaje mi się, że ktoś jest w pobliżu. Ktoś jakby człowiek, ale nie do końca. Może zmiennokształtny? - powiedziała dziewczyna, a jej tęczówki błyszczały z podekscytowania.

- Eh... Jasne, to bardzo możliwe - zgodziłem się. - Powinniśmy zachować jednak czujność, na wypadek...

Nie dane mi było dokończyć, gdyż zza drzew wyłoniły się nagle dwie pantery, które obserwując nas uważnie, przyczaiły się do skoku.

Zatrzymaliśmy się gwałtownie. Nie chcieliśmy prowokować bójki, zwłaszcza że mieliśmy sprawę do króla.

Pantery odsunęły się trochę, wciąż jednak będąc gotowe do ataku, a naszym oczom ukazał się postawny mężczyzna o ciemnej skórze i długich, czarnych włosach. Przy boku miał miecz, a odziany był jedynie w spodnie wykonane z lekkiego materiału.

- Kim jesteście i co robicie na naszym terenie? - zapytał, przyglądając się nam ze zmrużonymi oczami.

- Jestem Nathaniel, syn Aarona i prawowity władca Antary - przedstawił się książę. - Poszukujemy króla Beora, waszego władcy, jak mniemam. Czy moglibyście nas do niego zaprowadzić? - zapytał spokojnym głosem, jednak jego postawa jasno dawała do zrozumienia, jaka była jego pozycja społeczna. Byłem dumny z przyjaciela i wiedziałem, że będzie z niego dobry władca.

- Skąd mogę mieć pewność, że nie przyszliście tu w złych zamiarach? - spytał nieufnie nieznajomy.

Nagle Annael wystąpiła do przodu i włożyła rękę pod koszulę. Zdziwiony zastanawiałem się, co ona wyprawiała, jednak po chwili wyciągnęła dłoń przed siebie. Spoczywał na niej turkusowy kryształ, otoczony misternie zdobioną, srebrną ramką. Nigdy wcześniej go nie widziałem, ale musiał mieć jakąś niezwykłą wartość, gdyż na jego widok mężczyzna otworzył szeroko oczy i ukłonił się lekko.

Dziedzictwo FeniksaWhere stories live. Discover now