Rozdział 44

4.5K 382 434
                                    

- Cholera jasna! - warknęłam. - Jad tych bestii silnie reaguje z białkiem, rozwala aminokwasy w drobny pył.

Spowolniłam akcję serca Ethana, aby trucizna wolnej rozprzestrzeniała się po ciele.

- To bardzo źle? - spytał Nathaniel, patrząc z przerażeniem na siną twarz przyjaciela.

- Człowiek w głównej mierze składa się z białka, materiał genetyczny również. To bardzo źle. Najgorsze jest to, że nie mam pojęcia, jak to wyleczyć. Trucizna nie chce się rozkładać, a jego mięśnie... gniją - jęknęłam.

Obraz przed moimi oczami stał się rozmazany i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że płaczę.

- Ann, spokojnie. W tej chwili emocje nie są wskazane. Jesteś Dziedziczką Feniksa, jeśli ty go nie uzdrowisz, to nikt tego nie zrobi.

Przetarłam oczy i skupiłam się na najgorszej ranie bruneta, która znajdowała się na jego boku i ciągnęła do połowy klatki piersiowej, niedaleko serca. Sączyła się z niej gęsta, brązowa krew, wydzielająca odór zgnilizny. Jego skóra była już w większości czarna, a usta miał fioletowe. W niektórych miejscach pojawiły się duże bąble, z których wyciekał gęsty śluz.

Wyglądał jak trup w rozwiniętej fazie rozkładu.

- Wejdź do jego głowy i spróbuj go jakoś zatrzymać. Nie mamy dużo czasu.

Odsunęłam od siebie wszystkie emocje. Sama czułam, jak jad powoli niszczy moje tkanki, jednak to był dopiero początek infekcji. Poza tym, moje ciało samo powinno się regenerować.

Przyłożyłam dłoń do klatki piersiowej Ethana. Wyczułam słabe bicie serca.

Co teraz? Nie potrafiłam zneutralizować trucizny, była inna niż wszystkie, z którymi do tej pory miałam do czynienia. Najlepiej by było spuścić z chłopaka krew, ale to by się równało z jego śmiercią.

Wtedy wpadłam na pomysł.

- Nathaniel? - Zerknęłam na przyjaciela, nie będąc pewna, czy mnie usłyszy. Ten jednak od razu spojrzał na mnie i rzekł:

- Nie mogę do niego dotrzeć. Jest poza moim zasięgiem.

- To nieistotne, musisz mi pomóc. Gdy zobaczysz, że moje dłonie zaczną świecić, podetnij Ethanowi żyły. Najlepiej tętnice.

Blondyn wytrzeszczył oczy i patrzył na mnie z przerażeniem.

- Oszalałaś?! Chcesz go zabić?! - warknął, ale w jego głosie wyłapałam nutkę rozpaczy.

- Posłuchaj, nie mam czasu, żeby ci to tłumaczyć. Ufasz mi?

Chłopak zmarszczył brwi zmartwiony, ale bez wahania skinął głową.

Nie czekając, skupiłam się ponownie na rannym.

Zamknęłam oczy, a gdy miałam już dostęp do jego organizmu, skupiłam się na tym, czego konkretnie potrzebowałam: kości. Skierowałam w ich stronę swoją energię, pilnując, aby płynęła kontrolowanym strumieniem.

Pod wpływem magii, w szpik kostnym zaczęła szybciej się produkować krew - zdrowa krew.

Wyczułam, że Nathaniel spełnił moje polecenie. Skażona ciecz w szybkim tempie wypływała z ciała chłopaka, jednak równie szybko zastępowała ją nowa, nie pozwalając mu się wykrwawić.

Gdy nie czułam już żadnego śladu trucizny, skierowałam moc w tkanki bruneta, by zasklepić wszystkie zewnętrzne rany. Teraz mogłam się zająć jego gnijącymi narządami i mięśniami, oraz rozpadającymi się białkami - to akurat nie będzie stanowiło większego problemu.

Dziedzictwo FeniksaWhere stories live. Discover now