42. lie to me

66 5 10
                                    


Blair kartkowała nerwowo tomik Boskiej Komedii Dantego. Stała przy oknie w pokoju Michaela, oparta ramieniem o ścianę, i usilnie próbowała znaleźć sobie jakieś zajęcie. Ashton rozmawiał po cichu w kuchni przez telefon, a Calum brał prysznic.

- Muszę się rozluźnić. – powiedział, nim zniknął w łazience dobre pół godziny temu.

Zbliżają się sztandary króla piekieł, przeczytał cichy głosik w jej głowie. Tak było. Baker powoli pełzł w jej stronę. Wyciągał piekielne łapy by ją złapać i już nigdy nie wypuścić. Ile by dała, by móc uciec i nigdy nie wrócić. Ile by dała za lampę Dżina. Ile by dała za chociażby jedno życzenie od złotej rybki. Powiedziałaby, że nie chce Bakera w ich życiu. I zniknąłby w pufku pary, stałby się tylko niemiłym wspomnieniem za mgłą. Obcym, którego z czasem imię zatarłoby się w pamięci.

Kiedy zamknęła książkę, zapadał zmrok. Nie wiedziała ile czasu minęło, ale Calum już dawno opuścił prysznic i Ashton dawno skończył rozmawiać. Teraz prawdopodobnie obaj siedzieli w salonie, tak samo spięci jak ona, tak samo przerażeni i patrzący w nieznane. Przez moment wydawało jej się, że widzi sylwetkę Bakera po drugiej stronie ulicy, lustrującego ją czujnym spojrzeniem. Ale zaraz okazał się być tylko dwoma ustawionymi na sobie kubłami na śmieci.

Wyszła z pokoju do cichego salonu. Ashton siedział na skraju sofy z telefonem w dłoni, Calum krążył od kuchni do okna i z powrotem, lekko potrząsając włosami. Otwarcie się drzwi wejściowych nagle zabrzmiało jak dźwięk bębna i mieszkaniu zjawił się Michael.

- Nie ma jej. Nigdzie.

- Czyli ją ma.

Blair zmarszczyła brwi przysłuchując się wymianie zdań. Pytanie „kogo?" cisnęło jej się na usta ale nie zadała go, bo myśl pojawiła się w jej głowie szybciej. Tracy. Dokładnie tak jak w nocy w kościele, Luke i Tracy. Stłumiła jęk, lecz nie na tyle, by nie zwracać na siebie uwagi.

- Blair...

- Okay. Wszystko okay. – potrząsnęła głową. – Nic mi nie jest. Czytałam Dantego.

Zrobiła pare kroków i podeszła do sofy. Przysiadła na oparciu, po drugiej stronie od Ashtona. Przycisnąwszy książkę do piersi, skuliła się.

Zegar z każdym tyknięciem odmierzał czas do nieznanego. Nie wiedziała, kiedy to nastąpi. Niebo zaczęło pokrywać się szkarłatem i różem. Słońce nad Bostonem zachodziło powoli, niespiesznie spełzało ze sceny by zrobić miejsce księżycowi.

Wtedy rozdzwonił się telefon. Blair sięgnęła po niego sztywno, odebrała połączenie.

- Wszystko czego potrzebujesz, jest w twoim samochodzie. – powiedział chłodno i znów rozłączył się bez pożegnania.

- Musimy iść.

Ponurym humorom nie sprzyjał wesoły kolor nieba, choć z każdą chwilą kolorem coraz bardziej przypominał krew. Blair znów wsiadła do samochodu Luke'a ale już go tam nie czuła. Przekręciłą kluczyk, a na ekranie w desce rozdzielczej pojawił się adres wprowadzony już w nawigacji. Ich celem była stara arena w Portland w stanie Maine.

Michael pojawił się bezgłośnie przy samochodzie. Pochylił się, oparł łokieć o dach.

- Jedziemy do Portland. – powiedziała mu Blair. – W Maine.

- Jechać z tobą?

Potrząsnęła głową.

- Jedź z chłopakami. Spotkamy się na miejscu.

Odpaliła silnik i ruszyła przed siebie w stronę Portland. Wiedziała, że uda jej się niemalże dwie godziny drogi obciąć do godziny piętnaście bez pasażerów w samochodzie narzekających na prędkość. Liczył się czas, a tego nie miała zbyt wiele. Wiedziała co się wydarzy. Wszystko musiało rozwiązać się dziś. Tego dnia, na który wystawiono akty zgonów.

ALL OVER AGAIN [5SOS]Where stories live. Discover now