13.

5.7K 212 35
                                    

– Zamiast się na mnie wydzierać, powinnaś być dumna z tego, jakiego wnuka masz! – podniosłam głos, poirytowana. Elisabeth spojrzała na mnie zaciekawiona, ale jedynie uśmiechnęłam się do niej, kręcąc głową.

– To nie pierwszy raz, gdy Edward wpakował się w kłopoty, gdy ciebie nie było. Ty to nazywasz opieką? Powinnaś nam go oddać...

– Oddać? To nie jest przedmiot. – Prychnęłam. – Myślisz, że jakby był u was, byłoby inaczej? To nastolatek. O ile nie zamkniesz go dwadzieścia cztery godziny na dobę w domu, będzie popełniał błędy. Moim obowiązkiem jest pozwolić mu na to, by sam odkrył świat. Co zmieni to, że otoczę go plastikową bańką, gdzie nie odkryje, jak niebezpieczny jest świat?

– Mało ci, że zabiłaś ojca, teraz chcesz to samo zrobić z bratem?

Nie wytrzymam.

Tylko ze względu na obecność Eli, nie rwałam włosów z głowy w tym momencie. Dlaczego zawsze, kiedy się kłóciłyśmy, ona wyskakiwała z tym samym? Przecież nie chciałam go zabić, do kurwy nędzy! To był tylko nieszczęśliwy wypadek. Gdybym wiedziała, że to wszystko się tak potoczy, nawet bym się nie buntowała.

– Może ty masz dużo czasu wolnego na tę bezsensowną kłótnię, ale ja nie. Sąd dał mi wszelkie prawa rodzicielskie, wy co najwyżej możecie dawać jakieś złote rady i przyjmować Edwarda na wakacje. On jest ze mną szczęśliwy, im szybciej to zaakceptujecie, tym lepiej dla nas wszystkich. Straciliście syna, chyba nie chcecie stracić też wnuków? – z ostatnim zdaniem, rozłączyłam się, wzdychając ciężko.

– Trudna rozmowa? – spytała mała, podnosząc wzrok zza czytanki. Jej mądre oczy mówiły mi, że wszystko zrozumiała. Jak na swój młody wiek, zachowywała się bardzo dojrzale. Czy to strata matki ją taką uczyniła? A może zawsze taka była?

– Jak zawsze, gdy rozmawiam z babcią. Ale niczym się nie martw, skarbie. To problemy dorosłych, poradzę sobie.

– W to nie wątpię. Tatuś twierdzi, że jesteś bardzo odpowiedzialną kobietą.

– A... Mówił ci coś jeszcze? – spytałam, niemal natychmiast tego żałując. Elisabeth miała pięć lat. Nie powinnam ją wypytywać.

– Raz mówił do wujka, że jesteś bardzo ładna – odpowiedziała, zanim zdążyłam kazać jej zapomnieć.

Ładna, huh?

– Chcesz pomóc mi robić naleśniki? – zmieniłam temat, by czasami nie przyszło jej do głowy później powiedzieć o naszej rozmowie swojemu ojcu. Na całe szczęście, łyknęła haczyk i od razu radośnie przytaknęła, biegnąc do kuchni. Cieszyłam się, że jestem tutaj z nią, a nie sama. Przy niej nie było szans na zły humor.

Nie dało się ukryć, że Elisabeth bardziej przeszkadzała niżeli pomagała i dzięki niej miałam trzy razy więcej sprzątania, ale było bardzo miło. Nie ukrywałam, że mała sprawiała, że miałam ochotę zrobić własne dziecko. Był tylko jeden problem... Nie było na horyzoncie ani jednego mężczyzny.

To nie tak, że byłam wybredna. Oczekiwałam jedynie szacunku i lojalności. A teraz szybciej było trafić na dupków, którzy nie chcieli być na wyłączność. W głowie mimowolnie pokazał mi się obraz Ezekiela. Nie wiedziałam dlaczego, ale od kilku dni zaprzątał mi myśli i nie chciał przestać. Zastanawiałam się czy ma to związek z tym, że zaczynałam traktować go jak przyjaciela, czy z tym, że... Nie. To na pewno nie to.

– Co byś chciała teraz robić, skarbie?

– Plac zabaw! – krzyknęła wesoło. Zerknęłam przez okno i odetchnęłam z ulgą. Zza chmur wyłaniało się słońce i nie padało. Obie poszłyśmy na korytarz i tam się ubrałyśmy. Zamknęłam za nami drzwi na klucz i chwytając małą za rączkę, zaczęłam prowadzić chodnikiem. Nie miałyśmy daleko, więc nie było sensu uruchamiać samochodu. Dziesięć minut później siedziałam na ławce i obserwowałam Eli, która nawiązywała znajomości z przypadkowymi dziećmi.

– Dzień dobry – zmarszczyłam brwi słysząc męski, przyjemny dla ucha głos, który skądś kojarzyłam. Spojrzałam na nieznajomego i uśmiechnęłam się, zauważając, że, a jakże, znałam go.

– Dzień dobry, panie doktorze – klepnęłam miejsce obok siebie. Mężczyzna skorzystał z zaproszenia, unosząc kąciki ust.

– Wystarczy Matthias.

– Dobrze, Matt. Mi możesz mówić Abigail – uścisnęłam firmowo jego dłoń, ciągle patrząc w cudowne, ciemne oczy. Dosłownie, jak dwa onyksy. Nawet świeciły podobnie.

– Jesteś tu ze swoim dzieckiem?

– Nie. Mam pod opieką małą Elisabeth. Ty?

– Z bratem – mieszka z rodzicami? Choć nie powinnam, zaczęłam się zastanawiać i wymyślać różne, zapewne nietrafione scenariusze. – Jak już o tym mowa, jak się czuje Edward? Nieźle cię zmartwił tamtego dnia.

– To prawda, ale na całe szczęście czuje się już o wiele lepiej. Wszystko dzięki fachowej pomocy – uśmiechnęłam się do niego kokieteryjnie. Mężczyzna przez chwilę wydawał się być zdziwiony, ale zaraz wyprostował się, patrząc na mnie lekko z góry.

– Chyba powinnaś mi to jakoś wynagrodzić, nie sądzisz? – przejął pałeczkę, mrużąc oczy.

– Taki z ciebie materialista?

– Zdarza mi się. To jak, dasz mi swój numer czy powinienem cię odpowiednio do tego przekonać? – udałam, że się zastanawiam, ale zaraz kiwnęłam głową. Przyjęłam telefon i wpisałam do niego dziewięć cyfr, oddając. – Odezwę się.

– Odważnie zakładać, że masz jakiś inny wybór. Nie po to dawałam ci numer, byś po tym mnie zignorował.

– Nie wiem czy to możliwe, by ignorować taką kobietę jak ty – oho, gadane to ty masz.

– Matt! Idziemy, jestem głodny! – chłopczyk, najprawdopodobniej w wieku Eli, przybiegł do nas i zaczął ciągnąć brata za rękaw.

– Dobrze, już dobrze. Do zobaczenia, Abigeil.

– Pa, Matt – pomachałam mu jeszcze, gdy się oddalał, a on odwracał się co jakiś czas, wciąż z tym samym, cudownym uśmiechem.

Cholera, ja to mam szczęście. Uważaj, lekarzyku, ponieważ szykuję na ciebie pazurki.

Mój szef, burak (ZAKOŃCZONE) Where stories live. Discover now