Eleven

364 23 0
                                    

Znajduję się tysiące metrów nad ziemią. Rzadko latam samolotami, właściwie w ogóle, więc jest to dla mnie nowe ciekawe doświadczenie. Na dodatek w miłym towarzystwie. Jednak jest to też odrobinę krępujące. Nie licząc dwóch pilotów i stewardessy obrzucającej mnie obojętnymi spojrzeniami, na pokładzie prywatnego samolotu znajdujemy się tylko ja i Christian.

Podziwianie widoków potrafi znudzić już po niecałej minucie, więc jestem zajęta jedynie rozmową z szatynem. Omawiamy głównie sprawy związane z Miami, ignorując niemal ciągłą obecność Panny Długonogiej, która co parę minut pyta, czy Brewer czegoś nie potrzebuje. Mnie naturalnie obrzuca obojętnym spojrzeniem, bezceremonialnie ocierając się o jego ramię.

Otwieram usta, by to jakoś skomentować, lecz posyłam mu tylko pokrzepiający uśmiech. Każda kobieta, z jaką ma styczność, robi do niego maślane oczka. Sama powoli mam tego dość - przecież mi też w jakimś sensie się dostaje. Te spojrzenia pełne irytacji i domniemanej wyższości towarzyszą niemal zawsze. Jestem już przyzwyczajona, w pewnym sensie nawet je rozumiem. Christian Brewer potrafi zawładnąć umysłem przypadkowo spotkanej kobiety. Łączy nas jedna rzecz. Ani ja, ani one nigdy nie przekonają się, jak to jest być przez niego uwielbianą.

Chcę zapytać o Rebeccę, choć to nie jest dobry pomysł. Rezygnuję więc szybko ze swojego zamiaru, mój towarzysz prawdopodobnie też nie roztrząśnie tego tematu. Zostaje nam niecałe pół godziny do lądowania, gdy z jego ust wydobywa się nieco niewygodne pytanie.

- A właśnie... mogę wiedzieć, dlaczego Carlson wczoraj wyszedł od nas taki podminowany?

Unoszę zaskoczona brwi. Przecież Brewera tam nie było, więc nie rozumiem, jakim cudem o tym wie. Ach, tak. Dylan. I wszystko już jasne.

- No wiesz - zmuszam się do sztucznego uśmiechu. - Nie będziesz zły?

- Zależy - odpowiada wyraźnie zaintrygowany. Biorę głęboki oddech i spuszczam wzrok na swoje splecione palce.

- Tak jakby... wbiłam mu długopis w rękę - mówię cicho, oczekując jego reakcji. Słyszę serdeczny śmiech, sama również chichoczę. Fakt, gdyby ktoś patrzył wtedy na nas z boku, miałby powody do rozbawienia.

- Nienawidzisz Brody'ego tak bardzo, że musiałaś go potraktować tak okrutnie? - nawet nie zdaje sobie sprawy, ile tkwi w tym prawdy. Wzruszam niewinnie ramionami, przygryzając delikatnie dolną wargę.

- Gdyby nie pchał rączek tam, gdzie nie wolno, nic by mu się nie stało - dodaję jeszcze, lecz po chwili tego żałuję. Wyraz twarzy Christiana zmienia się diametralnie. Po uśmiechu znika wszelki ślad, a usta zaciskają się w cienką kreskę. Od razu mogę dostrzec, iż jest zły. Na mnie... ale nie ma powodu, nie zrobiłam nic złego. Więc może na niego?

Chcę zapytać, skąd ta nagła zmiana nastroju, lecz prawdopodobnie znam odpowiedź. Stewardessa przynosi mi szklankę wody, o którą prosiłam, co na moment rozładowuje zaistniałe napięcie. Nerwowo obserwuję szatyna, nasze spojrzenia się krzyżują. Nie mam pojęcia, co tam dostrzegam. Troskę, zaniepokojenie, frustrację.

- Zrobił ci coś? - czeka kilka sekund, by Pani Długonoga go nie usłyszała. Kręcę przecząco głową, wyraźnie go tym uspokajając. Prześladuje mnie jedna, zupełnie niedorzeczna myśl. Gdyby szatyn dowiedziałby się jeszcze czegoś więcej, Carlson miałby problemy. – Słowo, a pożałuje.

Nie mam pojęcia, co powinnam odpowiedzieć. I czy powinnam w ogóle. Zaskakuje mnie ta nagła zmiana, ten chłód w jego głosie. Niewiarygodne, jak w jednej chwili potrafi się diametralnie zmienić. Bywa przerażający, gdy ktoś go denerwuje. Wolę go takiego nie oglądać.

- Nie, wszystko jest w porządku. Nie musisz zawracać sobie tym głowy – zapewniam od razu, wyczekując reakcji. Mam nadzieję, że dłużej nie będzie drążył tego tematu. To zupełnie niepotrzebne, nie chcę popsuć sobie humoru z samego rana.

Heart attack | J. Dornan / A. BensonWhere stories live. Discover now