Osiem, dziewczyna z problemami

14.8K 388 415
                                    

𝐑𝐮𝐛𝐲

Wokół nastolatków utworzyło się zbiorowisko nagrywających ludzi. Żaden z gości nie próbował rozdzielić Luke'a od nieudolnie broniącego się Jake'a, skupiając się bardziej na wzięciu udziału w zakładzie obstawiającym zwycięzcę niż przerwaniu bójki.

Pokręciłam głową, w ten sposób chcąc wyrzucić sprzed oczu okropnie realistyczny obraz gniewu pochłaniającego ojca. Jego już nie było. Odszedł. Nigdy więcej mnie nie skrzywdzi.

Nim zdążyłam podnieść się z ziemi, Luke wymierzył ostatni, najmocniejszy, cios prosto w nos szatyna, którego świadczące o złamaniu, chrupnięcie pokryło się z przeraźliwym krzykiem.

Blondyn przetarł pokryte krwią dłonie o biały podkoszulek, stając nad skomlącym z bólu chłopakiem.

– Myślałem, że wczoraj wyraziłem się jasno – powiedział, na niego spluwając.

Luke spojrzał na zaciekawionych dalszym rozwojem akcji obserwatorów, jednym donośnie wypowiedzianym słowem zakańczając całą imprezę.

Goście rozeszli się w tempie natychmiastowym, zrobił to również blondyn, znikając mi z pola widzenia. Przerażona pobiegłam do Jake'a, wzrokiem lustrując rany pozostawione na jego ciele. Nie wiedziałam co mam zrobić. Nie mogłam zadzwonić po karetkę, ponieważ groziło to wieloma pytaniami, na które odpowiadając, musiałabym przyznać, że wszystkiemu winny jest Luke.

Bezsilność. Głupia bezsilność, niepozwalająca mi na podejmowanie trzeźwych i logicznych decyzji. Moje ręce z powodu nagłego przypływu stresu, całe się trzęsły, a umysł nie potrafił skupić się na jednej myśli.

– J-Jake – pomachałam przed jego twarzą.– Wytrzymaj jeszcze chwilę, zadzwonię po pomoc.

– Nigdzie się stąd nie ruszę – wychrypiał żartobliwie, łapiąc się równie drżącą, jak moje, dłonią za zakrwawiony nos.

Uśmiechnęłam się blado, nie wiedząc dokładnie, któremu z nas tym gestem chciałam dodać otuchy. Po czym pędem ruszyłam do środka domku. Miałam tylko jeden cel – odnaleźć telefon, by zadzwonić po pomoc. Myśl o usprawiedliwieniu Luke'a przed ratownikami, zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Sam rozpoczął bójkę, niech teraz poniesie tego konsekwencję.

Moje poszukiwania nie przyniosły skutków w salonie. Pozostała jeszcze kuchnia, w której pokładałam swoją ostatnią nadzieję. Weszłam do lepkiego od ilości rozlanych napojów, pomieszczenia, odnajdując moją zgubę.

Niestety w kuchni, oprócz telefonu, znajdował się również Luke. Chłopak, zauważając, że sięgam po urządzenie, wykazał się szybkością, sprzątając je z blatu.

– Oddaj mi to – rozkazałam, lecz blondyn najzwyczajniej w świecie puścił moje słowa mimo uszu, bawiąc się telefonem ze złośliwym uśmiechem wymalowanym na truskawkowych wargach.– On potrzebuję pomocy, z resztą przez ciebie.

– Ostrzegałem go. Zrobiłem mu to na własne życzenie, skoro nie zrozumiał za pierwszym razem, to trochę pocierpi i zrozumie za drugim.

– Trzeba zadzwonić po pogotowie! – Spróbowałam wyrwać mu telefon, ale Luke wykorzystał dzielącą nas różnicę wzrostu, unosząc rękę z urządzeniem w górę.

– Sam sobie poradzi – prychnął.

– Oddaj mi telefon do cholery!

Blondyn przewrócił oczami z politowaniem, wreszcie mi go podając. Kiedy przekonana, że mi się udało, sięgnęłam po urządzenie, ten z powrotem podniósł je do góry.

– Zadzwonisz do mojego ojca. Tylko do niego – dodał ostrzej.

Energicznie pokiwałam głową, wręcz wyrywając telefon, gdy odrobinę obniżył rękę. W drodze na dwór zadzwoniłam pod numer ojczyma i zabrałam koc z wersalki, aby okryć nim Jake'a.

We don't want to be savedWhere stories live. Discover now