Cztery, kłamstewka

8K 243 186
                                    

𝐋𝐮𝐤𝐞

Za chwilę miałem zobaczyć się z ojcem i Miriam. Wiadomość o ucieczce Ruby została przyjęta przez nich tragicznie. Nawet nie zdążyłem im porządnie

przedstawić sytuacji, a oni już zgłosili jej zaginięcie. Policja niemal od razu zabrała mnie na komisariat, karząc zeznawać. Na szczęście całą noc spędziłem nad układaniem planu wydarzeń z tamtej nocy, nieco go koloryzując. Dlatego, pewnie wyśpiewałem im całą historyjkę pomijając niektóre wątki, a w ich miejsce wstawiając te nowe, niekoniecznie prawdziwe.

Na domiar złego ojciec wprowadził znajomego dziennikarza w temat, prosząc o nagłośnienie sytuacji.

Noc, w którą uciekła spędziłem na przeszukiwaniu miasta. Wchodziłem w każdy jego zakątek szukając tej przeklętej dziewczyny. Teraz zależało mi na jednej rzeczy, a mianowicie jej uciszeniu. Musiałem sprawić, aby moje nieco wymkniente się spod kontroli zachowanie pozostało pomiędzy naszą dwójką.

Tata kazał mi zmienić miejsce pobytu i dobrze. Odkąd z mojego pokoju wybiegła nieco pokiereszowana dziewczyna, osoby tam pracujące zaczęły patrzeć na mnie jak na pierdolonego kryminalistę. Jacob załatwił mi apartament w samym środku jebanego Hollywood. Przez pierwsze kilka godzin miałem wrażenie, że znajduję się w raju. Ale mój raj zakończył się w momencie, gdy po luksusowym apartamencie rozległ się dźwięk otwieranej windy.

- Co wy sobie myśleliście?! - Zdenerwowana Miriam wparowała do środka podchodząc do leżaka, na którym siedziałem przeglądając artykuły dotyczące Ruby. Musiałem się upewnić, że w każdym zawarte są moje zeznania, a nie osób pobocznych widzących uciekającą dziewczynę. A jeśli owe znalazłem to zgłaszałem je za udzielanie fałszywych informacji.

- Ruby bardzo chciała być obecna na pogrzebie dziadka. Zakupiła bilety i kazała lecieć mi z nią - wcisnąłem jej pierwszy punkt z mojego planu wydarzeń, którego ułożyłem przy wymyślaniu zeznań.

- I tak nagle cię skaleczyła? - Powiedziała ewidentnie wątpiąc w moją wersję wydarzeń.

- Nie, pokłóciliśmy się. Ja chciałem wracać do domu, a ona lecieć do Portland.

- Jakoś ci nie wierzę.

- Spokojnie, Miriam - wtrącił się ojciec chcąc załagodzić sytuację.

Kobieta przywołała gestem dłoni do siebie barmankę prosząc ją o lampkę wina. Kiedy ta jej ją przyniosła, Miriam wypiła zawartość lampki duszkiem dopiero wtedy odpowiadając:

- Moja córka jest teraz sama w obcym mieście. Nie wiadomo czy jeszcze w ogóle żyję, a ty każesz mi być spokojna! 

- Przepraszam, ja również się o nią martwię - wydukał podchodząc do kobiety, która wręcz kipiała ze złości.- Jesteśmy w stałym kontakcie z policją, jej zaginięcie jest poruszane w każdym programie telewizyjnym i gazecie. To tylko kwestia czasu aż ją znajdziemy.

Pocieszał matkę szatynki obejmując ją swoimi ramionami. Jego słowa były miodem na uszy dla zmartwionej Miriam, ale nie na moje. Skrycie liczyłem, że to ja będę osobą, która ją znajdzie. Tak, bym mógł wyjaśnić sobie z młodą kilka kwestii.

- Idę się przejść - oznajmiłem.

- Masz naładowany i włączony telefon? Nie potrzebuję zgłaszać zaginięcia kolejnego dziecka.

- Tak - odpowiedziałem ubierając kurtkę.

Wychodząc z apartamentu zamówiłem taksówkę, którą chciałem przetransportować się do centrum Los Angeles, aby zacząć kolejne poszukiwania na własną rękę.

We don't want to be savedWhere stories live. Discover now