Jeden, nowy początek

9.9K 277 181
                                    

𝐑𝐮𝐛𝐲

Dzieciństwo innych kończyło się, gdy dostawali wiadomość zwrotną od wymarzonego college'u lub, kiedy musieli porzucić swoją młodzieńczą beztroskę, aby na ten college zapracować.

Natomiast moje dzieciństwo zakończyło się w momencie, w którym wybiegłam z tego przeklętego hotelu, pozostawiając tam dosłownie wszystko.

Od kilku godzin zmęczona, w przemoczonej sukience, błądziłam po Kalifornijskich ulicach, drżąc z zimna oraz strachu. Całą noc spędziłam między kontenerami, płacząc. Jednak nie z powodu sytuacji w hotelu, a pogrzebu dziadka, w którym nie mogłam uczestniczyć.

Luke odebrał mi pożegnanie z dziadkiem. Ostatni raz, kiedy mogłam go zobaczyć, zanim jego trumna spocznie pod ziemią, zmieniając dawniej najważniejszego dla mnie mężczyznę w bolesne wspomnienie.

Cząstka mnie nie potrafiła przyjąć do świadomości, tego, co mogło się tam wydarzyć. Nie dowierzałam, że osoba, która ostatnimi miesiącami była dla mnie ogromnym wsparciem, chciała zrobić mi coś tak okrutnego.

Idąc wzdłuż drogi, zawędrowałam palcami do szyi, napotykając na niej naszyjnik podarowany mi przez blondyna. Zawistnie ścisnęłam w dłoni wisiorek w kształcie czarnego serca, nie wahając się ani chwili nad jego zerwaniem i rzuceniem na chodnik. Nie potrzebowałam, aby cokolwiek przypominało mi o tym człowieku.

W oddali zauważyłam tabliczkę z nazwą spożywczego sklepu. Na samą myśl o jedzeniu zaburczało mi w brzuchu.

Chcąc zaspokoić podstawowe potrzeby, weszłam do sklepu, o czym poinformował mechanizm wbudowany w rozsuwające się drzwi, zwracając na mnie uwagę młodego kasjera. Nie miałam przy sobie żadnych pieniędzy, dlatego zmuszona byłam, by kraść.

Skręciłam w alejkę, prowadzącą na dział z jedzeniem, zastanawiając się, w jaki sposób mogę je przemycić. Z początku planowałam ukryć produkty pod sukienką, lecz prędko odrzuciłam ten pomysł, ponieważ ta była dopasowana do mojego ciała.

Zdecydowałam się wyjść, jakby nigdy nic, tak naprawdę chowając w dłoniach batonika proteinowego oraz mały kartonik soku pomarańczowego. Szanse na to, że moja kradzież pozostanie niezauważona, były nikłe, jednak niezerowe. Musiałam spróbować.

Rozejrzałam się w poszukiwaniu kamer, na całe szczęście nigdzie ich nie zauważając. I upewniłam się także, czy kasjer, aby na pewno na mnie nie patrzy. Po czym, stresując się niemiłosiernie, zabrałam rzeczy z półek, wkładając je pomiędzy przedramiona, podobnie, jakbym zakładała ręce na piersi.

Dostrzegając, że nastolatek przegląda coś w telefonie, z bijącym, jak młot sercem, przyspieszyłam kroku.

Moja postawa zapaliła w głowie blondyna czerwoną lampkę, gdyż ten, przekierował na mnie podejrzliwy wzrok, przyuważając, co próbowałam przemycić.

— Hej! — Krzyknął, nachylając się nad kasą.— Wracaj tu!

Słysząc wołanie, zaczęłam biec w stronę wyjścia.

Obejrzałam się przez ramię, sprawdzając, czy kasjer rzucił się za mną w pogoń, kiedy przez swoją nieuwagę przypadkiem w coś uderzyłam. Przełykając ślinę, spojrzałam w górę, natrafiając na jasnoniebieskie tęczówki, wpatrujące się ze mnie z drwiną.

— A dokąd to? — Spytał ich właściciel, robiąc krok do przodu.

Przerażona jego bliskością, chciałam się cofnąć. Jednak moje nogi odmówiły posłuszeństwa, plątając się, przez co wylądowałam na ziemi wraz z rzeczami, które próbowałam ukraść.

We don't want to be savedWhere stories live. Discover now