Prolog

110 15 14
                                    

Jest taki cech, bez którego, nasz świat nie wyglądałby Tak jak Teraz...
Ów cech, jednak jest wielce niedoceniany i pomijany w wielu kwestiach.
Mowa tu o Grabarzach. Gdyby nie przedstawiciele tej profesji zapewne znany nam świat dawno zostałby zalany.
Falą zombich albo innego paskudztwa.
Szczątki zamarłych walałby się na poboczach, polach, zwykłych drogach, pagórkach i podwórkach.

Bez pamięci, godności i spokoju... 


– Hmm... – Dumał Shashera od parunastu lat. – Hmm, a może byśmy znów namieszali Na Dole? – Zapytał z mozołem. Podczas gdy skończył wypowiadać te słowa, od ostatniego „hmm" minęły kolejne dwa miesiące. Shashera, był majestatycznym smokiem, o krwawo rubinowej barwie. Mógł w dowolnej chwili przeobrazić się w człowieka i na powrót, w pełnowymiarowego smoka. Aktualnie przebywał w formie, czegoś pomiędzy człowiekiem a skrzydlatym gadem.
– Ech. – Westchnął, machając olbrzymią łapą, okutą z wierzchu łuskami. – W sumie by się przydało, zesłać im jakiś kataklizm, nim znów któryś dobrze się do naszej rudy. – warknął jegomość, o smoczym łbie, z którego kolce wyrastały na dobrych kilka metrów. 

        Oczy jego, złote, kaprawe z poziomymi źrenicami, co rusz były nawilżane przez długi rozdwojony język.
– Bóstwo z kultu, Smoczej jaszczurki oraz jeden z głównych filarów, chcą się zjednoczyć i stworzyć coś na zagładę śmiertelnych? Po co? – Zapytał biały tygryso-człek, posiadający ciało tygrysa i zachowujący się jak człowiek. Jego ciało pokrywały liczne, głębokie blizny. Na nogach nosił szerokie, luźne spodnie przepasane błękitną szeroką, szarfą.
– Tygriuszu, stary druhu... – Podjął Shashera, by zamilknąć na kilka godzin, z tępo wbijającym się wzrokiem w człeko-tygrysa. Na ludzkiej twarzy smoka, pojawił się nikły uśmiech. – Jak to:, „Po co?", Przecież od tego Tu jesteśmy. Aby ich gnębić, testować i przygotować, na ewentualną obronę. Przecież My. – wyraźnie podkreśli, nakładając na to słowo szczególny nacisk, z głośnym prychnięciem, wyrzucając z nozdrzy kłębek dymu ze skrzącymi się iskrami. To miało dodać, powagi sytuacji. – Nie będziemy za nich walczyć. – Prychnął ponownie. 

A ów, prychnięcie, wydobyło większą ilość dymów, która przysłoniła niebo w jakieś części kontynentu na najbliższy tydzień.
– Jak sobie chcesz Panie, tylko nie liczcie na moją pomoc, w tych dyrdymałach. Nie powinniśmy się w to mieszać! – Prychnął, pokazał swoją mocną postawę Tygriusz, jego tygrysi groźny ogon zakołysał złowrogo, odwrócił się do zgromadzenia plecami.
– Te, Rakszasa... – Syknęła smocza jaszczurka, z założonymi łapami na torsie, równie groźnie, wytykając język. Kiedy Tygriusz odwrócił się w pół, patrząc z wyższością na jaszczura. – Nie masz prawa, odnosić się w taki sposób do Filaru. – wysyczał groźnie, kładąc jedną z łap na potężnym, pozłacanym, obustronnym toporze.
– Eee, chcesz walczyć, za czyjąś chwałę Draco-Lacerta? – prychnął z pogardą
– Daruj, nie interesuje mnie to. – powiedział, podnosząc jedną łapę do góry, aby się pożegnać. – Idę doi Iit-a, On przynajmniej ma ciekawe zabawy, a Wy?... Phi. Jesteście nudni. – stwierdził i stworzył sobie magiczne przejście, przechodząc przez nie, swobodnie zniknął
– Daj spokój Lacerta. – podniósł leniwie łapę Shashera, nim Lacerta zdążył, cokolwiek uczynić. Kiedy odwrócił się w stronę Filaru, z łopatek smoka wyrastały postrzępione skrzydła otulające, jakby całe, zmęczone ciało Shashery. Jego twarz, podparta na jednej smoczej pięści, zdawała się pogrążona w głębokim śnie. Nim jego druga, łapa opadła na poręcz, białego kamiennego krzesła. Lacerta, zdążył się uspokoić i pokłonić smokowi.
– Porozmawiamy później... – Mruknął leniwie, a powieki opuszczone niemal do końca, zamknęły się, jakby z ulgą. 

 W tym samym czasie, w innej części panteonu Tygriusz — przedstawiciel rasy Rakszasa, siedział naprzeciw ciemnej aury, która przybrała postać materialną, jako kupkę kości i Kościków układających się w, jakby w człeczeko-ptaka. Każdy kontur materialnej formy otulał całun mrocznej mgły, a po kościach przedramienia, paliczków oraz krańcach skrzydeł spływała powoli świeża krew. Obaj, nachylali się nad stolikiem, gdzie widniał podgląd Wielkiego Kontynentu, nad którym każdy z Bogów czy Bóstw, będących w panteonie sprawował mniejszą lub większą władzę.

– Myślisz, że to Taki zły pomysł? – Zapytał głębokim głosem, IIT. – Ja już namieszałem. Stworzyłem, dwudziestu siedmiu na swoje podobieństwo... Wciąż, szukają ofiar, rozpętują wojny... ech... żaden filar mnie nie rozumie. – westchnął ciężko
– To westchnienie zaiste musiało być ciężkie trwało, raptem trzy i pół dnia. – uśmiechnął się Tygriusz. – Jak na Boga Śmierci, który ma w ciul czasu, nawet bardziej od pozostałych jesteś najszybszy z Nich. – stwierdził Rakszasa.
– Skoro tempo naszej mowy, Ci nie odpowiada, to się tutaj nie plącz... diuinitatis. – powiedział za pomocą łączności umysłów. Słowa IIT-a były, bolesne dla Tygriusza. Dawno żaden z bogów, nie nazwał go bóstwem, nie lubił swojego stanowiska w hierarchii, ale miał JUŻ zbyt mało wyznawców, aby awansować na boga.

Futro na karku Rakszasa najeżyło się jak u zwierzęcia, które zostało zaatakowane. Spojrzał wrogo, swoimi złocistymi ślepiami w pustkę, pod mięsistym kapturem IIT-a.

– Zaiste, jesteś najważniejszym czynnikiem, który winien być najbardziej respektowany... – zaczął, warcząc niemal na swojego rozmówcę.
– Ale? – dopytał, jakby od niechcenia IIT, którego zdecydowanie bardziej pogrążała mapa kontynentu.
– Kiedyś i Ja byłem, Taki jak Wy. – oznajmił – Skoro chcecie, mętliku na kontynencie... – zaczął i stanął na czterech łapach. – To Wiedzcie, że CHCIWOŚĆ nie śpi. – I wyskoczył niczym, prawdziwy tygrys z zarośli, wskakując w mapę kontynentu i zniknął, materializując się w świecie żywych.

 IIT śmiał się grobowo, przez jakiś czas.
– Przydałaby się tu... Jakaś Nowa Wojna... – rzucił, jakby od niechcenia, rozglądając się dookoła. Dotknął Tygriusza do żywego, co było pośrednio jego celem.
– Im więcej tam bóstw, tym większa wojna wybuchnie. – I zaczął się śmiać bowiem to, co Sam stworzył, mogło mocą uchodzić za pół bóstwa, no i dla swojej chęci, jego twory mogły pętać inne pół bóstwa i demony. Po raz pierwszy, od wielu lat wyciągnął spod poszarpanych rękawów, paliczki swoich dawnych palców, rechocząc, wyciągnął dłoń nad mapę kontynentu i odwracając ją wnętrzem w dół, pozwolił, aby świeża kropla krwi, która została przelana jakieś niewinnej istoty, która gdzieś tam w dole zginęła, spadła na granicę między frakcją imperialną Nekromantów i Diablików, wywołując tym samym większą ilość zamieszek w tamtym regionie, aby wkrótce wybuchła tam wojna.


____________________________
Rakszasa - w mitologii indyjskiej: demon-ludojad, tytan, rodzaj złośliwego, złego ducha, olbrzyma, szkodnika, złośliwy potwór-olbrzym grasujący po zapadnięciu zmierzchu i żywiący się surowym mięsem, także ludzkim. W hinduizmie symbolizuje naturę mroczną, czyli taką w której przeważa nienawiść, naturę złą postanowiłam nadać Tygriuszowi funkcje chciwości.  Rakszasa potrafi udawać przyjaciela i pokazywać się w boskich, pięknych kształtach, jednak nie potrafi tego utrzymać zbyt długo i z udawanego przyjaciela szybko staje się zajadłym wrogiem na śmierć i życie. Typowo opisywana cecha rakszasów w dziedzinie moralnej to zaprzyjaźnianie się z gospodarzem domostwa po to, aby uwieść jego żonę. - Rakszasę występują również w formie żeńskiej.

IIT - Indian Institutes of Technology, nadałam mu to imię przez jego "innowacyjność" działań, którą się wykazuje w przeciwieństwie do pozostałych boskich bytów.

Draco-Lancerta - dosłownie Smocza-Jaszczurka

diuinitatis - bóstwo użyte pogardliwie wobec zdetronizowanego boga (przybliżę funkcjonowanie panteonu na koniec publikacji)

Filary świata - Imperium śmierciUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum