Walka w świetle księżyca

13 4 9
                                    

Haber był człowiekiem, dobrego i wielkiego serca, dla tego też nie męczył tak swojego wierzchowca w drodze do Kuroi Roze, również z tego powodu wstrzymał konia przy czarnym jeziorze. Za bardzo mu się to nie podobało, jednakże czarny pozbawiony futra koniowaty zasłużył sobie na chwilę odpoczynku. W końcu na spędził na jego grzbiecie cały dzień bez postoju. Zeskakując z jego grzbietu, puścił go wolno. – Nie bał się, bowiem ta rasa była bardzo podatna na tresurę, dodatkowo była bardzo lojalna, odważna i groźna. Chodziły pogłoski, że przedstawicieli tej rasy koniowatych wyczuwały wrogie intencje. Bławatkooki, rozkulbaczył konia po czym poklepał po twardej jak stal skórze. Cienki, długi rozdwojony i zakończony strzałkami ogon, za majtał się jakby żywiej. Haber uśmiechnął się do siebie, siadając przy jeziorze spojrzał na jego wydającą się na czarną tafle, w której nie odbijało się absolutnie nic.

-Ciekawe, jak się miewa ten nasz Virst ? -Rzucił pytanie w próżnie. Jednak odpowiedziało mu zadowolone parsknięcie koniowatego, który znalazł w szmaragdowej i jakby nieco przyszarzałej trawie swój smakołyk.

*

Tymczasem Virst, trochę zdezorientowany zachowaniem towarzyszy, którzy nagle zamilkli wsłuchiwał się i wytężał wzrok jakby chciał, go rozerwać, a następnie dogłębnie spenetrować. Nie widział ani nie słyszał nic co mogłoby wywołać jakieś obawy. Jednakże z chwilą, kiedy z dachu dobiegł odgłos mocno napiętej cięciwy, którą doktorek naciągał strzałą. Przeszył go dreszcz, zaraz potem usłyszał ciężkie pluskające, zbliżające się odgłosy jakby ktoś szedł po błocie po kolana w ich stronę. – Zegnane chmury przez wiatr, odsłoniły księżyc znajdujący się już wysoko. W blasku jego tarczy żyłka Virsta błysnęła złowrogo, a znajdujący się na policzku Lythrumy, sierp księżyca zaczął się jarzyć, blask ten wkrótce rozlał się po całym jego ciele odkrywając dziwaczne wzory, aby w końcu zebrać się w świetliste kule w obu jego dłoniach. Krista wówczas, wyrzuciła niedopałek i pewnie chwyciła w dłonie oba szpadle. – Odgłos kroków, z każdą chwilą stawał się wyraźniejszy, a po kolejnej chwili dało się słyszeć przelatujące świsty powietrza i głuche pojękiwania.

Kiedy zdawało się, że zaraz jakaś dziwaczna poczwara wylezie zza rogu, powietrze przeciął świst strzały wylatującej z mroku. Kroki ustały na moment, aby za chwilę jakby szybciej ruszyć na wojowników szpadla. Lythruma, wyśpiewywał w swoim narzeczu zaklęcie, po czym wypuścił ją w mrok. Oświetlając tym samym linię ataku reszcie. Virst zawahał się przed kolejnym ruchem, bowiem ani ryciny, ani też opowieści czy opisy nie oddawały w pełni szkaradztwa karmazynowej, zwalistej postaci, którą ktoś niemający ręki do rzeźbienia powołał do życia. Stworzona z resztek ciał, krwi i kości, nieszczęsna istota błądząca bez duszy parła w ich stronę, bynajmniej nie z nadzieją na autograf. Przez głowę, golema przechodziła na ukos długa strzała zaś w jego klatkę uderzała właśnie kula księżycowego blasku odpychając stwora spory kawałek dalej jednakże nie uczynił mu on, żadnej poważnej krzywdy. Choć ten zaskoczony szkielet, biegnący za chudą jak szczapa kobietą rozleciał się na kawałki.

W powietrzu świsnęła druga strzała, tym razem przeszywająca bark golema. Krista natomiast widząc wahanie Virsta, przeskoczyła przed niego.

-Ja zajmę się frontalnym atakiem. -Oznajmiła, z gracją trzymając oba szpadle wzniesione w górę i prostopadle do swojego ciała. Golem zdążył podnieść wielką łapę, która napotkała opór. -Nic z tych rzeczy kolego. -Powiedziała z uśmiechem Krista, odpychając jednym szpadlem dłoń golema, wykonała obrót, kolejna strzała prześliznęła się tuż przy boku dziewczyny i wbiła się w brzuch konstruktu. Krista, uniosła oba szpadle tak, aby ostrza były poziomo, po to by w chwili zatrzymywania się jednocześnie utkwiły w głowie golema.

Nim Lythruma wypowiedział kolejne zaklęcie, które i tak zapewne by nie zadziałało, młody grabarz z Czarnego miasta ruszył ze wsparciem do Kristy. Puścił końcówkę żyłki i w biegu zrobił z niej lasso. Będąc o dwa kroki przed nimi, zarzucił je na rękę konstruktu, którą ten chciał przygnieść grabarkę. Kiedy chłopak mocno ją szarpnął, ta odleciała i rozbryznęła się na bruku. W tym czasie Krista wyciągnęła swoje szpadle. Jeden ustawiła jak do kopania po czym wbiła jego ostrze w kolano konstruktu przeszywając je na wylot, z drugim uczyniła to samo, po to, aby trzymając się za trzony obu narzędzi położyć się zwinnie na bruku jakby chciała prześliznąć się pod krwawym golemem, który uniósł się przy tym zabiegu.

Lythruma, skończywszy swój psalm rozpostarł ręce i uniósł się lekko. W tej samej chwili, broń towarzyszy pokryta srebrem została wzmocniona magią księżycowego blasku. Najwięcej jego srebrnego blasku, poszło w łuk i naciągniętą strzałę plugawego doktorka.

Virstowi się to trochę na nic nie przydało, jednakże Krista i plugawy doktor zyskali więcej siły i wytrzymałości, rzecz jasna na broni. Młody grabarz nie czekając na nic, sięgnął po swoją ostatnią nieużywaną roślinkę. -Przydałby się szpadel. -Jęknął cicho. Wtem, ujrzał rozsypane kości, podniósł więc jedną okazała się na tyle sucha, że z łatwością wyżłobił w nią koleinę, wsypał w nią roztarte części roślin i owinął ją swoją żyłką, aby następnie wbić ją w klatkę golema. I czyniąc gesty, szarpnął Kristę wyśpiewując inkantacje :

- Na mocy, bóstwa śmiertelnego zielarstwa,

Zapomnianego przy krzewach ognistych, które go chroniły

Przed krukami i wronami, co łase na jego mięso były...

Nadając im moc wywodzącej z jego mocy

...nadając im nazwę Ogniokrzewu !... -Przytykając dwa palce do ust schował się za ścianą. -Liść ognio-krzewu, model – liść! -Wypowiedział. W tym samym czasie plugawy doktor wypuścił strzałę. Kość wybuchła, rozrywając golema od środka kolczastymi liśćmi ogniokrzewu, który zaczął się palić uniemożliwiając tym samym regeneracje golema.

-Świetnie to wykminiłeś. -Pochwalił Krista z uśmiechem. Odwzajemnił jej uśmiech.

Lythruma, podszedł szybko do jednej z części golema i zdrapał ją ze ściany, cóż w końcu takiej zapłaty zażądał Dobrochocz. Jednak noc dopiero się zaczęła, a towarzystwo musi zdobyć jeszcze łapkę szura. Po chwili odpoczynku spojrzeli w stronę, w którą był skierowany dobrze widoczny na tle księżyca kruczy dziób plugawego doktora, z opuszczonym już łukiem, którego płaszcz lekko jest rozwiewany przez ciąg powietrza. Wpatrywał się on w miejsce potyczki, z rozpieszczonym szlachcicem.

Jak tylko Krista zebrała swoje szpadle, które nie ucierpiały zanadto w tej potyczce oraz strzały doktorka. Ruszyli w kierunku głównej ulicy.


Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now