Władca czarnego miasta

12 7 15
                                    

Czeladnik spojrzał na naczelnika, ze zdziwieniem i począł mu się przyglądać.

– Ale dlaczego mam zacząć się modlić? – spytał Virst, nie mogąc uwierzyć w to, co powiedział mu najlepszy z tutejszych grabarzy. Jednak ten mu nie odpowiedział, pogrążony bez reszty w tworzeniu zaklęcia. Czarny płaszcz grabarza zaczął jarzyć się srebrem jedynie na rękawach, a blask doszedł jedynie do kołnierza.

 – Zajmie mi to jeszcze chwile...- powiedział z trudem – przyjmij pozycje do obrony i postaraj się wytrzymać. – rzekł z troską. 

– No dobra... tylko, z czym mam wytrzymać? – zapytał. Naczelnik nie zdążył mu wytłumaczyć, ani też nie chciał za bardzo tego czynić.

 Jakiś Cień przemknął pond głowami miękkich truposzy, które zaczęły się z lękiem wycofywać. – Ów cień wylądował parę metrów przed Virstem. Młodzieniec dostrzegł, że postać, której właśnie się przypatruje, wstaje powoli z kolan. Otulona mrocznym całunem, zaczęła odwracać się w stronę młodzieńca stojącego przed naczelnikiem, zgodnie z jego wskazówkami oraz w zgodzie z własnym instynktem samozachowawczym przyjął pozycję obronną, zasłaniając się klingą miecza. – Stworzenie odwróciło się w stronę czeladnika, trupio blade cielsko obwieszone pajęczynami, z siną twarzą o zakrzywionym nosie wiedźmy, szparkowatych czerwonych ślepiach oraz oślinionych ustach, z których wystawały imitujące włócznie zębiska, zza których wysuwał się długi niemal sięgający do ramienia rozdwojony język. Nieumarłe stworzenie było posiadaczem posklejanych i odstających w różne strony, ciemnobrązowych włosów.

Kiedy stworzenie dojrzało postać czeladnika, rozwarło jedno z kaprawych ślepi, wpatrując się z niedowierzaniem w Virsta za pomocą drżącej źrenicy. Spękane zbroczone zaschniętą krwią, poczerniałe usta rozwarły się w łakomym uśmiechu zadowolenia, a spomiędzy zębów wysunął się język. Stworzenie wydobyło z siebie, krzyk kruka zmieszany z odgłosem rysowania blachy czymś ostrym, po czym, zmieniając się z powrotem w cień, ruszyło na świeże i żywe ciało Virsta. 


Młodzieniec ledwie oparł siłę, z jaką stwór przywarł doń swymi pożółkłymi pazurami sięgającymi niemal do pasa. – Z miecza czeladnika, sypnęły się iskry, gdy zapierając się nogami, przejechał swoim ostrzem po szponach poczwary, by ją od siebie odepchnąć.

 – Co TO JEST?! – Krzyknął zdyszany, gdy po odepchnięciu przeciwnika uskoczył bliżej naczelnika, który wciąż szykował swoje zaklęcie. 

Zachowanie czeladnika najwidoczniej, nie spodobało się jego przeciwnikowi, gdyż stwór przykucnął i odbił się po chwili w stronę chłopaka, aby go dosięgnąć swoim pazurami. – Virst wiedział, że nie da rady z tak wątłym ciałem zbyt długo odpierać się atakom stworzenia. Zwrócił ostrze, ku klatce piersiowej przeciwnika. 

– Nie! – krzyknął naczelnik – postępuj według moich wskazówek, Zaufaj Mi – zażądał ostrym tonem Agon. 

Virst nie widział za bardzo sensu w żądaniach naczelnika, nie mógł usłuchać jego słów. Postanowił więc nie opuszczać miecza. Nieumarły nacierający na niego wykazał się przynajmniej resztką niezgniłego i niewyżartego przez robaki mózgu, albowiem, widząc pozycje czeladnika, stwór odskoczył. Zaczynając ryć stopami i pazurami, które wbił dla lepszej przyczepności w rozmokłą glebę.

 Czeladnik obrócił się z przerażeniem w oczach, kierując swój wzrok na nader inteligentną poczwarę.

 – Co... Co to jest? – spytał Virst, ledwie, wydobywając głos ze swojej wątłej piersi.

– Było poczekać na mój ruch! – skarcił młodzieńca Agon. – No dobra, teraz już nie ma wyjścia... Wspomogę Cię – obwieścił naczelnik – tylko tym razem się mnie słuchaj na litość Śmierci i stęchlizny. – Zaklął przez zęby.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now