Trening w zakonie

9 3 0
                                    

Po festynie Virst i reszta dość długo dochodzili do siebie. 

– Właśnie, Tasza niedługo do Ciebie wpadnie – powiedział Kaba, zwracając się do Virsta, kiedy wraz z Chabrem zbierali się do opuszczenia miasta. 

– Po co? – Zdziwił się najmłodszy z grabarzy, a na wspomnienie imienia śmierci przeszły mu ciarki po plecach. – Chce zobaczyć na własne oczy, czy żyje? – dodał bardziej burknięciem. 

– Nie wiemy, po co, ale się rozchmurz. Z nas wszystkich, to Ona najbardziej interesuje się Twoim losem, mimo własnych problemów – powiedział Kaba, wskakując na grzbiet, czegoś, co przypominało zielonkawo-fioletową, olbrzymią jaszczurkę, na tyle dużą, że jej pochylony łeb spokojnie dotykał podbrzusza koniowatego stworzenia, którego dosiadał Chaber.

 – Co to za paskudztwo, poważnie na Tym jeździsz? – spytał Chaber. A jaszczurowate, podniosło mocno zbudowany pysk, rozpościerając swój niemal smoczy kaptur, pokryty błoną, na jaką łapał co drobniejsze żyjątka, po czym, otwierając swoje złote oczy wywalił długi, rozdwojony język, pokazując rzędy ostrych zębów do mielenia kości.

 – Nie drażnij go, może nie jest piękny, ale kiedy twój konik ugrzęźnie w bagnie. Mój Babok przejdzie, jak gdyby nigdy nic.

 – A na suchym gruncie? – zapytał Chaber. 

– Ha! Babok, jest naturalnie występującym stworzeniem w tej frakcji. W przeciwieństwie do twojego, konika z Piekła rodem – prychnął, wsiadając na specjalne siodło. 

Gdy tylko, zwierzę poczuło ciężar ciała swojego właściciela, podniosło się na mocno zbudowanych łapach zakończonych, pięcioma ostrymi i długimi szponami. 

Chaber zaśmiał się tylko, po czym również wskoczył na siodło swojego rumaka.

 – Pozdrów Kristę, Virst i trzymaj się tak dalej. Może niedługo, znów się zobaczymy – powiedział Chaber.

 – Pewnie, o mnie nie macie się co martwić – powiedział – pozdrówcie naczelnika – odparł, machając swoim kolegą na pożegnanie. 

– Chętnie przekaże. Ucieszy się – stwierdził Chaber. 

* * *

W tydzień, po opuszczeniu miasta, przez dwójkę grabarzy spod Czarnego miasta, Virst, nie radząc sobie, z wampirem grasującym w krypcie udał się na nauki do klasztoru łowieckiego, gdzie dostawał błogosławieństwo, przed każdym wyruszeniem, na rozległy cmentarz miasta, Kuroi Roze. 

W międzyczasie, Krista, Lythruma i Plaga również opuścili miasto. Czarnowłosa, wolała nie wspominać kolegą, o nocy z Chabrem, której świadkiem był specjalista od księżycowego blasku. Za każdym razem, gdy o Tym pomyślała, na jej bladymi licu gotował się tak intensywny rumieniec, że w ciemności, czy przy ognisku można było ją z łatwością pomylić, z rozgrzaną do czerwoności patelnią. 

– To, gdzie się teraz kierujemy? – zapytała, kiedy minęli już rogatki miasta.

 – Do stolicy – odparł Lythruma – chyba że ma ktoś jakiś pomysł albo sprawę do załatwienia, nie po trasie? – zapytał.

 – Stolica co? – powtórzyła Krista – dawno tam nie byłam, jestem Ciekawa, jak ten wielki cmentarz wygląda po latach. – Uśmiechnęła się pod nosem. Plaga skinął kilkukrotnie głową, przyznając dziewczynie racje. Tak więc trójka wędrownych grabarzy, ruszyła na wchód, drogą, która prowadziła prosto do wrót stolicy.

 * * *

Lekcje Virsta, opierały się na koncentrowaniu swojej mocy wewnętrznej i rozprowadzaniu jej równomiernie po ciele, a także przenosić ją na sprzęt, którym się posługiwał. Mnisi z zakonu Upadłego feniksa, w większej ilości byli emerytowanymi łowcami. Jednakże nie brakowało w murach klasztoru, pełniących jeszcze służbę łowiecką. 

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now