Primo nocti

17 7 11
                                    

Naczelnik grabarzy opowiedział swoim podkomendnym całą historię, o tym, jak zaznajomiony markiz podsunął im nowego czeladnika.

 – I jak Ty sobie to wyobrażasz, Agon? – spytał po chwili Simon, kiedy, naczelnik skończył opowiadać. Mężczyzna spojrzał na przyjaciela ze zdziwieniem, jakby nie wiedział, o co mu chodzi.

 – Ale o co Ci chodzi? – zapytał z lekką nutą zdziwienia w głosie. 

– Panie naczelniku. – odezwała się Tasza. – Z całym szacunkiem, jaki do pana żywimy, ale na cmentarzu zrobiło się jak dawniej. – Powiedziała. – Jest nas tylko piątka. – I to mówiąc, odwróciła się do Virsta. – Wybacz młody, nie na razie Cię nie doliczam. – Przyznała z uśmiechem. – Sama ledwie dałam radę wrócić. A Pan chce byśmy jeszcze, niańczyli prawie truposza? – Spytała, opierając dłoń zaciśniętą w pięść o blat stołu. Kaba, podniósł się nieco na swoim fotelu. 

– Skoro jest, jak twierdzi Tasza, będziemy musieli „patrolować" cmentarz w parach. A jeszcze uczyć zielonego, młodzika. Dobrze wiesz szefie, jak jest na cmentarzu. – Powiedział i z kolei on spojrzał na Virsta. – Niemniej mnie za gościa, który skreśli Cię z miejsca, na starcie. Jednak to dla Twojego dobra, skoro tak zacięty grabarz, jak Tasza, wyruszając po zmroku, dzień wcześniej wraca ledwie żyw, następnego dnia po południu. – Pokręcił delikatnie głową. – Sądząc po Twojej posturze, nie przejdziesz pierwszych stu metrów między grobami. – Przyznał otwarcie. I znów zwrócił się do Agona. – Znamy wartość życia. – Wskazał na swoich towarzyszy. – Ty także ją znasz. Nigdy, nie bawiłeś się życiem. A teraz co? Przyprowadziłeś młodzika, którego może przewrócić, byle podmuch wiatru, na polecenie jakiegoś szlachcica. Ewidentnie skazał go na śmierć, czy tego nie widzisz?! – Uniósł się, a jego głos przypominał ciężki głaz upadający z dużej wysokości i roztrzaskujący się o znacznie twardszą powierzchnię. 

Agon cierpliwie wysłuchał uwag swoich towarzyszy, po czym w pełnym skupieniu odłożył kielich z winem na rant stołu.
– A Wy...- zaczął poważnie, podnosząc dumnie głowę. – Jak trafiliście pod moje skrzydła? – spytał i podparł głowę rękę, nie uzyskawszy odpowiedzi, wstał niespiesznie. – Skoroście zapomnieli, to pozwólcie, że Wam przypomnę. – To mówiąc, stanął przy kominku i po chwili wpatrywania się w ogień odwrócił się twarzą do zebranych. – Byliście wyrzutkami, nie widzieliście dalszego sensu swojego życia. I jak inne sieroty, mieliście zostać przydzieleni do Wolnych cechów. Każdy z Was znalazł się pod skrzydłami innego mistrza, jednak z jakichś przyczyn wywalono Was bądź uciekliście od dalszej nauki w danym cechu. Jako w większej mierze, dobrowolni banici opuściliście mury Czarnego miasta. – Powiedział żelaznym tonem. Kompania pochyliła głowy. – I co? Mimo sprzeciwu swoich ówczesnych towarzyszy wyciągnąłem do Was dłoń, choć i Wy nie byliście ani fizycznie, ani mentalnie gotowi, by zostać grabarzami. Zahartowaliście się...- Głos grabarza złagodniał znacznie. – Przywykliście do grzebania zwłok, przywykliście do patrolowania całej ten nekropoli. Teraz wiecie, że to niełatwy, parszywy i niewdzięczny zawód. Myślicie sobie, że trzeba mieć wcześniejsze przeszkolenie by, być gotowym na to, co spotyka nas w każdą noc i w każdy pochówek? Odpowiem Wam. – Ton głosu naczelnika znów przybrał metaliczną barwę. – Wy się sami boicie o życie tego chłopaka, ale dobrze wiecie, że nie istnieje szkolenie, które może go przygotować do tego zawodu. Bo najlepszym jest właśnie doświadczenie na cmentarzu. – Powiedział definitywnie. – Jestem już stary... musicie nauczyć się powoli sami przyjmować nowych rekrutów. – Podszedł do kompanii. – Wiem, że to ogromny ciężar. – Przyznał, chyląc głowę. – Ale bez nas ten świat upadnie. – Przy tych słowach dumnie wypiął pierś.

– No to, młodemu będzie trzeba załatwić porządne ubranie. – Zauważył Chaber, uśmiechając się szeroko. Grabarz spojrzał na czwórkę swoich podkomendnych z błyskiem dumy w oczach i powoli pojawiającym się uśmiechem na twarzy. 

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now