Kłopoty markiza

12 7 10
                                    

Kiedy Virst wraz z naczelnikiem wyruszali, by powsadzać sztywne towarzystwo z powrotem do ich grobów. W tym samym czasie, w innej części frakcji Markiz Urnil Van De, kierował swego wierzchowca w stronę niewielkiej wioski położonej nieopodal Gór lodu, które stanowiły granice między „Martwą „czy też „cmentarną frakcją" – jak nazywają ją niektórzy – a frakcją „Błogosławionych". 

Nad niewielką wioską górował, wybudowany u stóp gór pałac wzniesiony z czarnych kamieni poprzedzielanych jasnozielonymi żyłkami. – Markiz zwolnił swojego wierzchowca, zmieniając jego tępo do stępu. Koń zadarł głowę i rżąc, zaczął parskać nerwowo. Ponieważ, wioska od reszty świata była żywopłotem z nietypowych, acz skutecznych roślin, jak na takie ogrodzenie. Wioskę odgradzała dość nietypowa roślina stosowana w takich zaporach, mianowicie: „Dźwięcznik bagienny „znany również w niektórych rejonach jako „Dźwięcznik gnilny". – Forma tej roślinności, cechuje się szorstkimi, zdrewniałymi łodygami, jakie najeżone są tysiącami, drobnych niemal przejrzystych igiełek. Swą przepiękną nazwę zawdzięcza kwiatom, których zwisające kielichy przypominają dzwonki, gdy się otwierają, wabią swoje ofiary dźwiękiem łudząco podobnym do dzwonków. – Jednakże rośliny te, upodobały sobie podmokłe tereny, przez co najczęściej można je spotkać na bagnach południowo-wschodniego pogranicza z Sercem kontynentu. Odżywiały się co mniejszymi zwierzętami jak na przykład Leśne wampiry, będące wielkości domowego kota. Porządnie wygłodniałe mogły rzucić się nawet na padlinę. Do Cmentarnej frakcji, zostały przeniesione przez żądnego eksperymentów botanika-nekromantycznego. Ku zaskoczeniu wszystkich, zaczęły zjadać mniejszych nieumarłych oraz dawały się oswoić wyspecjalizowanym osobą w tej dziedzinie. Botanik oswoił jako pierwszy tę roślinę, jednakże zapomniał, aby nie próbować przytulić się do morderczej rośliny. – Wytworzyła również zapach ostrzegawczy na przestrzeni lat, dzięki któremu te piękne kwiaty zdobyły nazwę „Dźwięcznik gnilny. – Posiadają również, nietypową cechę jak na rośliny. W momencie, gdy brakuje im pożywienia, czy są narażone na niebezpieczeństwo, potrafią wyjść z ziemi i przewędrować w inne, bardziej przyjazne im miejsce.

– Paskudne cholerstwa – mruknął Urnil, przyciskając lekko konia pod boki, aby ten ośmielił się przejechać przez otwartą bramę – kto to w ogóle wytrenował na takim zadupiu? – zapytał sam siebie. 

Miasteczko było bardziej, żywe niż Czarne miasto – jak ocenił markiz. Bowiem główna droga była rozjeżdżona, a przy koniach czy innych cudacznych wierzchowcach pozostawionych w stajniach krzątali się chłopcy stajenni, wprowadzając je do wykupionych przez właścicieli boksów w stajniach. – Taki ruch spowodowany był faktem, iż mieściło się przy górach i stanowiło idealny punkt przerzutowy dla wszelakiej maści łowców przygód oraz pozostałej zgrai lekkoduchów ciągnącej w te strony z różnych części świata. 

Markiz rozejrzał się po szyldach karczm i zajazdów, aż w końcu, uśmiechając się do siebie w parszywym uśmiechu szczwanego lisa, skręcił w stronę karczmy o dumnie brzmiącej nazwie: „Pod wisielcem", w ramach reklamy pod szyldem i wraz z nim kołysał się wisielec bez szat, poza przepaską biodrową z podwieszonymi rękoma, by dłużej przyciągać gości do lokalu.

 – Widać na gwarancji, czy coś – przyznał do siebie szlachcic. Pozostawił konia przed karczmą, po czym, wchodząc po niskich, paru stopniach przekroczył próg przybytku. 

Mimo dobrej lokalizacji oraz przykuwającego wzrok potencjalnego klienta szyldzie, w knajpie panował mały ruch. Poza paroma klientami z okolic, barmanki i jej kilku służebnic nie było nikogo. Przy każdym kroku markiz czujnym okiem spoglądał na trzech pijaków, grających w karty przy stoliku ulokowanym w prawym rogu od wejścia, następnie wzrok markiza powędrował na dwóch samotnych gości, po czym odetchnął z ulgą.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now