Szczurzy król

14 6 8
                                    


Dobrochocz po wyjściu Virsta wciąż, uśmiechał się pod nosem.

-Mam nadzieje, że przeżyjesz. -Powiedział, do siebie ryglując drzwi i gasząc światła.

Kiedy młody grabarz znalazł się na ulicy, poczuł się nieswojo. Nad ulicami unosiło się echo zamykanych okiennic oraz drzwi. A po chwili tylko nekromantyczne twory maszerowały po ulicach równym, żołnierskim krokiem a po co odważniejsi łowcy i poszukiwacze przygód, skakali po dachach, aby przemieścić się w swoją stronę. – Taki widok, przywracał wspomnienia. Lżejsze, szarawe obłoki odsunęły się. Virst oślepł na chwilę przez światło księżyca, będącego niemalże w pełni. Uniósł głowę i wstrzymał oddech, dawno bowiem nie widział rozgwieżdżonego nieba. Gdyby nie nagły krzyk, któremu towarzyszył łoskot spadania czegoś ciężkiego na ziemie z głuchym łoskotem.

Virst przystanął, przysłuchując się chwilę a do jego uszu dobiegły jęki boleści z dzikimi piskami szczurów. Wzruszył jednak ramionami idąc przed siebie w kierunku murów miasta. Nie dane mu było dojść do celu, bowiem na drogę wypadł jeszcze przed chwilą żywy człowiek, teraz obleczony stadem dużych szczurów, których sierść połyskiwała srebrzyście, ilekroć chmury odsłaniały tarcze księżyca.

-No dobra myślałem, że będzie coś gorszego. -Stwierdził luzując uchwyt na szpadlu, który odruchowo zacisnął. Przeszedłby obok zagryzanego stworzenia przez szczury. Cóż w końcu to nie był pierwszy ani ostatni taki przypadek, że szczury zagryzły jakieś zapijaczone nieszczęsne stworzenie. Jednakże, kiedy chciał przejść. Wyłonił się niczym jeździec mroku, olbrzymi gryzoń, o takiej samej sierści jak pobratymcy. Jedno ucho miał pogryzione, a ten długi pysk jak na gryzonia a za jego wielkimi nieco już ukruszonymi dwoma zębami było metalowe wędzidło. Paskudne blizny pozostałe po potyczkach, wraz z czerwonymi ślepiami i nerwowo ruszającym się nosem z przysadziście długimi wąsiskami. Wprawiały młodego grabarza w stan lękowy, opuścił szpadel, by móc się o niego oprzeć. Szczur podniósł łapę i chciał zgnieść Virsta albo chociaż dotkliwie poranić pazurami. Jednak młody grabarz, sięgnął w tej samej chwili po ususzony, blaszkowaty liść i wypowiadając zaklęcie trzymał go płasko na wyciągniętej w poprzek dłoni. Kiedy szur uderzał, liść przybrał równie dużych rozmiarów z równą temu wytrzymałością, choć chłopak się zachwiał przy uderzeniu.

Zza łba szczura uniosła się sylwetka okuta w stalową zbroje. Chełm tej istoty przypominał czaszkę, w którą wtopił się atakujący z wyskoku szur w malutkiej koronie. Przy jasnej poświacie księżyca, można było dostrzec, że to młody chłopaczek. Na oko Virsta, miał nie więcej niż osiemnaście lat, a jego żółtawa karnacja i wyrastające z brody małe, pojedyncze macki sugerowały mu, aby sklasyfikować wroga jako przedstawiciela krzyżówki człowieka z czymś...bardzo nieludzkim. Liść osłaniający młodego grabarza rozsypał się.

-A więc teraz przysyłają Tu grabarzy. -Żachnął się młodzieniec. -Skoro tatuś, tak pogrywa...-Mruknął pod nosem. Wyciągając podłużny srebrny flet, zaczynając na nim grać. Jednakowo młodzieńca, jaki będące wszechobecne szczury, spowiła srebrna poświata. Jakby światło księżyca, spływało tylko na te stworzenia i je wzmacniało.

Virst nie miał pojęcia, co się dzieje ani czym to coś jest. Słusznie jednak zinterpretował, chęć walki bijącą od żółtawego jeźdźca na szczurze. Sięgnął dłonią do jednego z woreczków. Odwrócił się w jednej chwili, słysząc kroki za sobą. Nekromantyckie stworzenia te same, które minęły chłopaka za dnia, kiedy był z Taszą.

-Odsuń się cywilu. -Warknął groźnie na niego, jeden ze strażników miasta. Ten w porównaniu do tamtych z popołudnia, miał jedynie krótki kozik. Ku zaskoczeniu chłopaka, padł na przednie łapy i nastroszył groźnie smolistą sierść, szczerząc również białe jak śnieg kły, które dawno nie wgryzały się w żaden kawał mięcha. Kiedy ruszył w grającego na flecie chłopaka, na wielkim szczurze, Virstowi ledwie udało się uskoczyć w bok.

Nekromantyckie stworzenie jednak padło zaraz z łoskotem na ziemie, nic sobie przy tym jednak nie robiąc.

-Ma już barierę. -Wy warczał. Towarzyszący mu druh, ze zwinnością małpy wbiegł na dach najbliższego budynku i zawył donośnie niczym wilkołak.

-Nie jestem cywilem. -Powiedział Virst. -Jestem grabarzem, na praktykach w tym mieście i ... nie będę pakował się w bójki z żywymi przeciwnikami. -Stwierdził, zarzucając sobie szpadel na ramię. -Powodzenia. -Rzucił z dobroci swojego serca. -Gówniarz wygląda, jak jeździec apokalipsy -Fuknął. -Piąty jeździec, plaga gigantycznych szczurów. -Parsknął pod nosem, odchodząc w swoją stronę.

-Nie pozwolę Ci przejść, za taką zniewagę ! -Krzyknął oburzony chłopak. Właśnie skończywszy swoją melodię. Każdy szczur z kolonii, który chwilę temu zażerał nieszczęśnika, pod wpływem melodii urósł do wielkości hieny cmentarnej. A nim przybiegło wsparcie strażników, kilka z nich rzuciło się na Virsta.

-Eeh. -Westchnął, drapiąc się w głowę. Czuł się niesłychanie pewnie, może to zasługa tego, że wreszcie był sam, albo wpływ dawno niewidzianego księżyca. W każdym bądź razie chwycił mocno szpadel i machnąwszy jego ostrzem w szczury na sterydach udało mu się jednemu odciąć głowę, drugi zaś wylądował wgnieciony w bruku dogorywając ze szpadlem w karku. Trzeciemu, który się rzucił w jego stronę Virst uraczył ziarenkiem wybuchowej, śmierdzącej purchawki bagiennej. W locie ziarna wypowiedział inkantacje i zasłaniając sobie twarz dłonią odwrócił się plecami do przeciwnika. Który ze zdziwieniem eksplodował, napompowany wcześniej śmierdzącym, pylistym dymem.

-Ty gnoju ! -Krzyknął młodzieniec z osobliwym wierzchowcem, który tarł teraz nosem o łapy, aby nie czuć tego smrodu.

Virst uśmiechnął się paskudnie jak nigdy dotąd, obracając szpadlem odwrócił się i spojrzał wyzywająco na chłopaka.

-Grabarz nie da sobą pomiatać. A skoro rzuciłeś mi rękawice, dam z siebie wszystko, aby przeżyć. -Powiedział. Zatrzymując przy kolejnym obrocie, ostrze szpadla tuż przy glebie. Virst sam był zdziwiony, skąd wziął się w nim taki przypływ odwagi. Poczuł, że musi unieść się dumą i powiedzieć to na głos, co sądzi o cechu, którym się zajmuje.

W tym czasie przybyło sześć nekromantycznych stworzeń, wśród których byli Ci sprzed południa. Pamiętając zapach Virsta i to jakim ciapą im się wydawał na początku, niemalże go teraz nie poznali.

-Grabarze, nigdy nie poznasz ich mrocznej natury. -Stwierdził ten z kolczykiem w uchu. -Panie dowódco straży, ten cywili jak go określiliście jest teraz na służbie, z poleceniem od naszej dobrej znajomej praworządnej. -Zwrócił się do największego z tworów, którego demonie rogi były zwieńczone metalem w kształcie koców róż.

-Niech się nie plącze pod nogami. -Warknął. -Teraz najważniejsze to, ukrócić tego chłystka. Atakować największego szczura. -Rozkazał twardo. Te stworzenia, które strzelały ustawiły się z tyłu.

-Szefie, ma barierę. -Oznajmił pierwszy szarżujący.

-Najpierw szarża, a potem będziecie strzelać. -Rozkazał szybko.

-Szefie! -Krzyknął któryś za nim, panicznie wskazując na Virsta, który ciął wysyłane na niego szczury i parł naprzód niczym nieskrępowany. Dowódca wściekły, rzucił się jako pierwszy do szarży.

-Nie możemy, pozwolić skrzywdzić panicza ! -Krzyknął.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now