Rozdział 4: Słowne potyczki

1.2K 140 25
                                    

Evangeline miała pełne ręce roboty. Czuła, że w tym roku chciała wziąć na siebie zbyt wiele. Po doskonale zdanych sumach wybrała wiele przedmiotów: transmutacja, zaklęcia, eliksiry, ghuloznawstwo, obronę przed czarną magią i mugoloznawstwo. To ostatnie było dość zaskakującym wyborem. Była jedynym Ślizgonem, który zainteresował się tym przedmiotem. Dziewczyna miała jednak ku temu powód, ale nie zamierzała się nim z nikim podzielić. Zresztą mugoloznawstwo było dość przyjemne, a profesor Quirrell zupełnie bezkonfliktowy.

Problemy zaczynały się na obronie przed czarną magią. Nowy nauczyciel – profesor Gebin – był kolejnym świrem na tym stanowisku. Po pierwszych zajęciach Evangeline zastanawiała się nawet, czy nie zrezygnować. Całe życie lubiła słuchać i poznawać opinie innych ludzi. Głowę jednak miała mocną, więc nie było mowy, aby ktoś nią zmanipulował. Bez problemu oddzielała warte uwagi światopoglądy od totalnych bzdur. A właśnie tym drugim była gadanina Gebina.

Prócz nauki był jeszcze quidditch. Na samą myśl o wczorajszym spotkaniu z innymi kapitanami robiło jej się niedobrze. Omal się nie pozabijali, walcząc o jak najlepsze godziny treningów.

To zawsze wyglądało tak samo...

Kapitan Gryfonów – Patrick Vaculik – wymachiwał rękoma i omal się nie popluł, przypominając, że w zeszłym roku poszedł wszystkim na rękę i dwa dni w tygodniu jego drużyna latała do dwudziestej. Krukon – Gabriel Chewis – zaznaczył, że tym razem zamierza mieć wolne sobotnie poranki, bo nie zniesie po raz kolejny wstawania o siódmej rano w weekend. Natomiast Puchonka – Shirley Gambort niemal się popłakała na myśl, że miałaby trenować w czwartki. Czwartek przecież zawsze był jej pechowym dniem...

– I co mnie obchodzi, że lataliście po ciemku?! – wrzeszczał Gabriel do Patricka. – Jakoś nie wyszło wam to na złe!

– O właśnie! – wtrąciła się Shirley. – Niech wasz szukający dalej trenuje wzrok po ciemku, a będzie jeszcze lepszy!

– Albo oślepnie – mruknęła Evangeline. – Dla nas to nawet lepiej.

– Sama oślepnij! – krzyczał Gryfon, a z jego ust aż kapała ślina. – To my zdobiliśmy puchar, więc my mamy pierwszeństwo!

– A niby kto tak powiedział?! – Krukon zrobił krok do przodu. – Jest coś na ten temat w regulaminie?!

– Nawet jakby było, to i tak by tego nie znalazł, bo Gryfoni nie potrafią czytać! – wrzasnęła Puchonka.

To nie było śmieszne. Nikt nawet się nie uśmiechnął pod nosem. Evangeline spojrzała tylko na dziewczynę z żałością. Właśnie w tych momentach nienawidziła Snape'a i tego, że zrobił z niej kapitana drużyny. Już chyba wolałaby pełnić funkcję prefekta.

– Ja biorę wtorek i czwartek do osiemnastej i koniec kropka! – Nie dawał za wygraną Patrick, który grał na pozycji pałkarza i gdyby mógł, to najchętniej wyciągnąłby pałkę, aby machnąć nią siarczyście dla podkreślenia swoich słów.

– No już się nie pluj – rzekła Evangeline. – Poza tym, idzie zima, więc o piętnastej już będzie ciemno, więc co za znaczenie czy to dwudziesta, czy osiemnasta...

Ta wymiana zdań mogłaby trwać w nieskończoność, gdyby nie interwencja profesor Hooch, która pod groźbą szlabanu rozdzieliła terminy po swojemu.

Biednej Shirley trafił się czwartek... Cóż... jak coś się stanie, to przynajmniej będzie na Hooch.

Evangeline popatrzyła raz jeszcze na swój harmonogram treningów. Nie było tak źle, drużyna też raczej się nie sprzeciwiała. Żadnych mglistych, wilgotnych poranków.

Zakończony || Szczypta przebiegłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz