Rozdział 10: Kto jest winny?

903 124 50
                                    

Marina Blau pierwszy raz w życiu znalazła się w gabinecie dyrektora Hogwartu. Był to wielki, piękny i okrągły pokój, pełen dziwnych cichych odgłosów. Na stołach o cienkich, wrzecionowatych nogach stały rozmaite srebrne urządzenia, warczące, wirujące i wypuszczające obłoczki dymu. Ściany były obwieszone portretami byłych dyrektorów i dyrektorek, które zazwyczaj drzemały w ramkach. Było również olbrzymie biurko z nogami w kształcie szponów, a za nim, na półce, rozsiadła się wyświechtana, postrzępiona Tiara Przydziału.

Za ów biurkiem siedział nie kto inny jak sam Albus Dumbledore. Był to starszy mężczyzna o dobrotliwej twarzy pokrytej siateczką zmarszczek. Miał długie, niemal białe włosy i brodę tego samego koloru. Na uczniów spoglądał bystrymi, niebieskimi oczami. Marina próbowała odnaleźć w nich choć odrobinę złości czy rozgoryczenia.

Po drugiej stronie biurka nie siedziała sama. Obok niej znajdowała się Evangeline Potter, która najwyraźniej była niezbyt zadowolona z zaistniałej sytuacji. Usta miała mocno zaciśnięte, a jej nozdrza drgały nerwowo. Była wyprostowana (zresztą Marina nigdy nie widziała, aby się garbiła), splotła ręce na piersiach, a jakby tego było mało, również skrzyżowała długie nogi.

Po lewej stronie Ślizgonki usadowił się Bill Weasley, który również nie za bardzo wydawał się być przejęty. Z ciekawością obserwował przedmioty znajdujące się w gabinecie dyrektora, choć uwadze Mariny nie uszło, że jego wzrok ciągle uciekał w kierunku Evangeline.

Czwartą osobą była Beatrice Doyle. Piętnastoletnia Krukonka, która ewidentnie nie wiedziała, co tu robi. Na jej twarzy gościł niespokojny uśmiech, a mały, złoty kolczyk w brwi błyszczał za każdym razem, kiedy w nerwowym geście odrzucała na plecy niesforne włosy.

Marina za to pomyślała, że to dość zabawne. Każdy z nich był uczniem innego domu, więc przynajmniej nie usłyszą za chwilę jakiś głupich stereotypów o tym, jak to Ślizgoni zawsze są źli, Gryfoni nadpobudliwi, Krukoni przemądrzali a Puchoni... co właściwie jest nie tak z Puchonami?

Szczególnie że za ich plecami kroczył ktoś, kto owe stereotypy bardzo lubił. Severus Snape ewidentnie nie potrafił znaleźć sobie miejsca i maszerował energicznie wzdłuż linii czterech krzeseł, jakby miało to powstrzymać uczniów przed ucieczką. Marina raz jeszcze popatrzyła na twarze swoich współtowarzyszy. Nikt chyba nie zamierzał ruszyć się z miejsca. Ciekawe, kto miałby na tyle tupetu, aby po prostu wstać i wyjść... Może ona?

– Moi mili – zaczął Dumbledore, wyrywając ją z zamyślenia. – Nie miałem nawet okazji, aby pogratulować wam dostania się do konkursu.

Ktoś cicho prychnął, a Marina z ulgą stwierdziła, że to nie ona tylko profesor Snape. Potem ktoś westchnął. A to już na pewno była Evangelina. To przez to wzdychanie omal nie zarobiła wczoraj szlabanu na obronie przed czarną magią. Marina będzie musiała ją potem o to zapytać.

– Jednakże, nie jest to chyba dobry moment na składanie gratulacji. Tym bardziej, że nie jesteście tu w komplecie – kontynuował dyrektor, przenosząc wzrok na każdego z uczniów. Marina przypadkiem się uśmiechnęła. Nie powinna tego robić. – Wydarzenia, które miały miejsce wczoraj wieczorem są niepokojące.

Pauza. Dziewczyna miała wrażenie, że starszy mężczyzna czeka na jakiś komentarz z ich strony. Kątem oka widziała, jak Evangeline rozprostowuje nogi, a potem znów je krzyżuje. Tym razem w kostkach.

– Gregory Willson został otruty – oznajmił w końcu Dumbledore, zdając sobie sprawę, że nikt nie jest skory do dyskusji. – Czekoladki, które wczoraj dostał, były nafaszerowane silnym eliksirem nasennym. Jeszcze wczoraj został przetransportowany do Szpitala Świętego Munga, jednak z tego co wiem, uzdrowiciele nadal go nie wybudzili i nie będzie to proste.

Zakończony || Szczypta przebiegłościDove le storie prendono vita. Scoprilo ora